Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

2021/2022 ANWIL WŁOCŁAWEK

O sezonie 2020/2021 wszyscy we Włocławku chcieli jak najszybciej zapomnieć. Kolejne rozgrywki były szansą na nowe otwarcie. Czystą kartą dla klubu, sztabu trenerskiego i zawodników - zawodników, którzy mieli doprowadzić drużynę tam, gdzie jej miejsce. Pomóc mieli w tym kibice, którzy nareszcie mogli wrócić na trybuny. 

Prezes zarządu KK Włocławek Arkadiusz Lewandowski rozpoczął działania na gruncie organizacyjnym, a trener Przemysław Frasunkiewicz zasiadł do rozmów z agentami i koszykarzami.

Okres transferowy zawsze rozpala wyobraźnię - pierwszy podpis sprawił jednak, że każdy kibic Anwilu poczuł coś więcej. Do Włocławka wrócił bowiem Kamil Łączyński. Kapitan mistrzowskich zespołów i człowiek oddany miastu. Za moment dołączyli do niego włocławianin Marcin Woroniecki, absolwent uczelni UCLA z polskim paszportem Alex Olesinski, wracający na ekstraklasowe parkiety Maciej Bojanowski, harpagan Sebastian Kowalczyk, a także Rafał Komenda, który przedłużył kontrakt. W międzyczasie gruchnęła wiadomość o zakończeniu kariery w koszykówce 5x5 przez Przemka Zamojskiego. Z oczywistych względów zmusiło to sztab do zmian w kontekście budowy składu. Na obwód ściągnięto Jonah Mathewsa - utalentowanego Amerykanina, który wprawdzie zagrał kilka spotkań w lidze szwedzkiej, ale tak naprawdę dopiero we Włocławku miał poznać czym jest profesjonalne granie. W składzie po poprzednim sezonie został Kyndall Dykes - nazywany później wujkiem Dykesem, ze względu na doświadczenie i sympatię, jaką czuł do niego każdy kibic Anwilu. Do układanki dołączyli również James Bell i Luke Petrasek.

Najwięcej znaków zapytania było pod koszem. Szymon Szewczyk, który wrócił po roku do Hali Mistrzów, nie mógł przyzwyczajać się do swoich partnerów. Austin Davies szybko doszedł do wniosku, że nie chce kontynuować profesjonalnej kariery. Dwight Coleby nie przeszedł testów medycznych. Kavell Bigby-Williams opuścił szeregi zespołu po trzech miesiącach. Dopiero Ziga Dimec, reprezentant Słowenii i prawdziwy tur, okazał się być pewnym punktem pod obręczą. 

Nikt nie spodziewał się, że początek rozgrywek zmaże wszystkie niedociągnięcia z poprzedniego sezonu. Optymizm w serca kibiców wlało zwycięstwo nad Lublinem na inaugurację. Zaraz później Rottweilery dopisały wygrane z wicemistrzowskim Zastalem oraz mistrzami z Ostrowa Wielkopolskiego. Po derbach z Bydgoszczą, Świętej Wojnie z Wrocławiem i pojedynku z nadmorską Arką na liczniku widniało 6:0. Pierwsze miejsce w tabeli, w obliczu bardzo trudnego terminarza, niesamowicie cieszyło.

Jednak nie tylko zwycięstwami drużyna rozkochała kibiców. Fani przede wszystkim cenili walkę i zaangażowanie. Widok obcokrajowców, którzy solidarnie fruną za parkiet w walce o piłkę lub skaczą do zablokowania rywala - za takimi obrazkami tęsknił cały Włocławek. Wydawało się, że drużyna nieco zwolni po tym, jak kontuzję w starciu z MKS-em Dąbrowa Górnicza odniósł Dykes. Powody do smutku był tym większe, że Amerykanin wypadł na kilka tygodni, co było pierwszą taką sytuacją w jego karierze. Pod nieobecność KD do pierwszej piątki wskoczył Jonah Mathews. Młody i pewny siebie rozgrywający miał przebłyski dobrej gry, ale jak sam później mówił - poczuł, że pod nieobecność kolegi musi wziąć większą odpowiedzialność na swoje barki. Jonah złapał rytm i… odleciał innym zawodnikom Energa Basket Ligi. Starcie z ostrowianami w Hali Mistrzów było swoistą pieczątką - Amerykanin rzucił mistrzom Polski 38 punktów! Był fenomenalny na dystansie, pewnie mijał i pokazywał cechy prawdziwego lidera. W spotkaniu na szczycie poprowadził Anwil do zwycięstwa 107:88.

Nie mogło dziwić, że wkrótce zaczęły o niego pytać inne kluby - w tym Euroligowe. Mathews został jednak w drużynie, a oferty z zagranicy nie wpłynęły na jego koncentrację. 20 oczek i siedem asyst w starciu ze swoim vis-a-vis, drugim kandydatem do tytuły MVP ligi, czyli Travisem Trice’m dobitnie to udowodniło. W lidze Anwil bił się o czołowe miejsca przed fazą play-off, ale Suzuki Puchar Polski był kubłem zimnej wody. Kilka dni przed ćwierćfinałem imprezy Rottweilery przegrały na wyjeździe z Kingiem Szczecin. Los zdecydował, że z tym samym rywalem drużyna zaczynała walkę na turnieju. Niebiesko-biało-zieloni grali skutecznie i szybko zbudowali dużą, blisko 30-punktową przewagę. W ich grę wdała się jednak nonszalancja, a przeciwnicy skrzętnie to wykorzystali. Odrobili straty i wyrzucili Anwil z rywalizacji. Zwycięstwo Luke’a Petraska w konkursie trójek nieco poprawiło humory, ale realną zmianę nastrojów mogły przynieść tylko kolejne zwycięstwa. W pierwszym starciu po przerwie drużyna przegrała jednak na wyjeździe z MKS-em i tydzień później do Sopotu jechała bez marginesu błędu. Sztab szkoleniowy zdecydował się na zmiany. Zespołem nieco wstrząśnięto. Przyniosło to zamierzony efekt - do końca rundy zasadniczej włocławianie już nie przegrali. Siedem ligowych zwycięstw z rzędu robiło wrażenie. Podobnie jak… wygrana w European North Basketball League.

W obliczu tego, że Rottweilery sezon wcześniej nie zajęły miejsca premiowanego grą w europejskich pucharach pod egidą FIBA, zdecydowano, że zespół wystąpi w nowo powstałych rozgrywkach. Liga Północnoeuropejska stawiała pierwsze kroki, ale miała ambitne wizje. Anwil przez cały sezon radził sobie świetnie. Łotysze, Czesi czy Estończycy musieli raz po raz uznawać wyższość Rottweilerów. Warto wspomnieć o meczach z ekipami BK Liepaja i Siauliai-7bet, wygranych dzień po dniu kolejno 116:55 i 100:77. Historyczny, pierwszy turniej Final Four rozegrano w Hali Mistrzów. Włocławianie nie dali się pokonać - w finale jeszcze raz ograli wspomniane przed momentem Siauliai-7bet i włożyli do gabloty piękny puchar. Pierwsza edycja ENBL i komplet zwycięstw na koncie Anwilu Włocławek - to brzmi dumnie! 

Swoją cegiełkę do sukcesu dołożyli Łukasz Frąckiewicz i Michał Nowakowski, którzy dołączyli do zespołu w trakcie sezonu. Niestety pierwszy z wspomnianych zawodników doznał poważnej kontuzji i musiał przedwcześnie zakończyć rozgrywki. Urazy nie oszczędzały też pozostałych zawodników. James Bell na początku roku doznał pęknięcia kości nosowej, Kamil Łączyński grał z urazem pleców, Jonah Mathews podkręcił staw skokowy, Szymon Szewczyk wybił bark… Drużyna mimo to walczyła dzielnie.

Ćwierćfinał Energa Basket Ligi był momentem, na który wszyscy czekali. Powrót do fazy play-off, a dodatkowo derby województwa kujawsko-pomorskiego. Powtórka finałów sprzed trzech lat działała na wyobraźnię. Twarde Pierniki Toruń po kapitalnym początku sezonu straciły dwie największe gwiazdy, ale zalepiły dziury solidnymi graczami i były gotowe stawić czoła Rottweilerom. Pierwsze starcie nie zwiastowało większych problemów dla Anwilu (92:62). Były to jednak tylko pozory. Ważny w rotacji Maciej Bojanowski odniósł poważną kontuzję, a drużynie zaczęły udzielać się trudy sezonu. W dodatku w trzecim meczu serii obie ekipy sprowadziły grę do fauli i spowalniania akcji, co nie służyło Anwilowi. Torunianie wyrwali spotkanie i liczyli na wyrównanie dwa dni później. Wyrównania jednak nie było, bo włocławianie wrócili do swojej dyspozycji. Znów kibice świętowali razem z zespołem w Arenie Toruń! Tym razem było jednak jeszcze trochę do zrobienia.

W półfinale Anwil trafił na Legię. W pierwszym spotkaniu wróciły demony, które udzielały się przez cały sezon - kontuzji nabawił się kapitan Kamil Łączyński. James Bell ciągnął zespół i doprowadził do dogrywki trójką w ostatnich sekundach. W niej gospodarze zbudowali przewagę, ale zaczęli popełniać błędy, co wykorzystali warszawianie. Gdy szaloną trójkę „z naklejki” trafił Robert Johnson, było po wszystkim. Na drugie starcie Anwil wyszedł przemotywowany. Rywale pierwszą kwartę skończyli wynikiem 3:23. Łączka zdecydował się grać mimo bólu i przyczynił się do odrobienia strat, ale w końcówce Rottweilerom zabrakło sił. Legia dokończyła zadanie u siebie, a włocławianom pozostało podnieść głowy - wszak nadal można było wyrwać medal. 

W meczach o brąz zmierzyły się najlepsze ekipy rundy zasadniczej. Grupa Sierleccy Czarni Słupsk odpadli po piątym spotkaniu półfinału, który rozgrywali u siebie. Do Włocławka przyjechali więc rozgoryczeni. W trakcie sezonu styl przeciwków nie odpowiadał Anwilowi, ale pojedynki o brąz były zupełnym przeciwieństwem. W ataku obudził się Jonah Mathews, lekko przygaszony we wcześniejszych seriach. Nadal po profesorsku grał James Bell. Ważne trafienia dokładał Luke Petrasek. Tak naprawdę każdy członek ekipy grał jak przez cały rok - z dużym oddaniem i zaangażowaniem. W Słupsku drużyna zwyciężyła 91:76 i zamknęła sezon z kolejnym sukcesem. Brązowy medal, 15 krążek w historii klubu i zwycięstwo w European North Basketball League, a do tego wielka radość i zaufanie kibiców - Anwil Włocławek wrócił na swoje miejsce. 

Miejsce po sezonie: 3

Miejsce po rundzie zasadniczej (bilans): 2 (22/8)

Zespół: Jakub Bęben, James Bell, Maciej Bojanowski, Ziga Dimec, Kyndall Dykes, Łukasz Frąckiewicz, Szymon Gallus, Kamil Łączyński, Jonah Mathews, Michał Nowakowski, Alex Olesinski, Luke Petrasek, Szymon Szewczyk, Marcin Woroniecki.

Trenerzy: Przemysław Frasunkiewicz, Grzegorz Kożan, Piotr Blechacz.