Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

2017/2018 ANWIL WŁOCŁAWEK

Zawód, gorycz porażki, smutek i rozczarowanie – to czuł cały koszykarski Włocławek po sezonie 2016/2017, w którym drużyna Anwilu, startując z pierwszej lokaty przed play-off, przegrała już w ćwierćfinale i zdecydowanie przedwcześnie zakończyła rozgrywki.

Trauma trwała, ale trzeba było pracować dalej. Po miesiącu od fatalnej serii z Energą Czarnymi Słupsk Rada Nadzorcza zaakceptowała wniosek Zarządu, aby pracę w roli pierwszego trenera kontynuował Igor Milicić. Decyzja ta podzieliła środowisko we Włocławku, ale sam zainteresowany nie zamierzał trwać w bezruchu. Szybkie negocjacje z Pawłem Leończykiem zaowocowały przedłużenia umowy, kilka dni później na Kujawy zawitał jego zmiennik – Michał Nowakowski. Początek lipca zaś przyniósł kolejną decyzję: rozstano z się Michałem Chylińskim, którego kontrakt mocno obciążał klubową kasę, solidnie uszczuploną przez brak sukcesu po wcześniejszym sezonie.

„Anwil Włocławek 2.0” miał być zbudowany w oparciu o koszykarzy mniej uznanych, ale – zgodnie z klubowym hasłem – głodnych zwycięstw, gry i sukcesów. Szukano koszykarzy mogących grać szybko i dynamicznie, takich jak Myles McKay oraz Jarosław Zyskowski. Natomiast przedłużenie umów z Kamilem Łączyńskim i Josipem Sobinem było znakiem, że fundamenty warto zostawić. Pod koniec sierpnia klub podpisał jeszcze umowę z bardzo doświadczonym Szymonem Szewczykiem, a także zaprosił na try-out całkowicie nieopierzonego Jaylina Airingtona z przeciętnej uczelni w USA. Gdy zaś dopinano skład, kończąc negocjacje z Antem Delasem, okazało się, że kontuzja uniemożliwi grę w barwach Anwilu McKay’owi. Szybkie, powtórne poszukiwania okazały się strzałem w dziesiątkę, choć wtedy jeszcze nikt o tym nie wiedział. Do Włocławka trafił bowiem nikomu nieznany Kabowerdeńczyk Ivan Almeida.

Almeida nie zdążył zagrać w turnieju Kasztelan Basketball Cup (wygranym przez Norrköping Dolphins, co nie poprawiło nastrojów w mieście), ale zagrał w Toruniu przeciwko CEZ Nymburk. 121 punktów rzuconych w tym sparingu przez włocławian wywołało spory szum, ale w końcu był to tylko jeden z meczów kontrolnych. Prawdziwe granie miało zacząć się 27 września, w meczu o Superpuchar Polski. Przed tym starciem, jeszcze w Toruniu, zapadła z kolei decyzja, że w ekipie zostaje Airington.

Tymczasem Hala Mistrzów rozgrzała się do czerwoności, gdy w jednej z pierwszych akcji spotkania o Superpuchar Almeida przechwycił na własnej połowie, pognał na kosz, wyskoczył nad Łukasza Koszarka i z impetem wsadził piłkę do obręczy! Do czerwoności kibiców rozgrzała także walka Rottweilerów spod szyldu „2.0”, szybkość tempa spotkania i trójka Łączki z faulem, która przesądziła o zwycięstwie. Anwil pokonał faworyzowanego mistrza Polski Stelmet Eneę BC Zielona Góra i Superpuchar został we Włocławku. To było pierwsze trofeum wywalczone przez Rottweilery od 2010 roku.

Jak się okazało, był to tylko… „miły, miłego początek”, zmieniając trochę znane powiedzenie. Rottweilery grały jak z nut, do końca lutego przegrały zaledwie dwa mecze w Energa Basket Lidze. Jednocześnie jednak, ów luty okazał się momentem, w którym wiele rzeczy przestało funkcjonować.

Oczekiwania były wielkie przed Pucharem Polski wszak pod koniec stycznia klub dokonał hitowego transferu, sprowadzając „Władcę pierścieni”, trzykrotnego mistrza Polski ze Stelmetem – Quintona Hosley’a. Niestety, adaptacja Q w zespole nie była łatwa, w ćwierćfinale wspomnianego Pucharu zespół stracił na kilka miesięcy Szymona Szewczyka ze względu na kontuzję łokcia, a w półfinale odpadł z rywalizacji po porażce ze Stelmetem. Na domiar złego, w marcu i kwietniu drużyna wygrała tylko cztery z dziewięciu meczów, przegrywając u siebie z Arką, Kingiem czy – znów! – Stelmetem. Z rozpędzonej maszyny z pierwszej części sezonu niewiele – wydawać by się mogło – zostało, i choć włocławianie rzutem na taśmę utrzymali pierwsze miejsce przed play-off, kibice mieli wątpliwości. Oto bowiem w ewentualnym półfinale ich ulubieńcy mieli spotkać się z… tak, tak, zielonogórskim mistrzem Polski. Humorów nie poprawiały marcowe transfery: Jakuba Wojciechowskiego oraz Mario Ihringa.

Pierwszym przeciwnikiem Rottweilerów został PGE Turów Zgorzelec, który raz pokonał włocławian w sezonie zasadniczym. Tym razem jednak Anwil nie dał się zaskoczyć i w trzech meczach awansował do półfinału. Był to przyczynek do małego święta w klubie, wszak duch sezonu 2016/2017 przestał unosić się nad Halą Mistrzów. Jednocześnie jednak, przed konfrontacją ze Stelmetem Eneą BC nie wskazywano włocławian w roli faworytów.

Tymczasem pierwsze spotkanie – wygrane przez gospodarzy 98:84 – było istnym trzęsieniem ziemi dla przyjezdnych. W pewnym momencie Anwil wygrywał różnicą blisko 30 punktów i miał apetyt powtórzyć to także w drugim starciu w Hali Mistrzów. Tym razem jednak zielonogórzanie odrobili lekcję, mocno ograniczyli tercet Almeida – Hosley – Sobin i wygrali 90:74. A jakby tego było mało, trzecie starcie również rozstrzygnęli na swoją korzyść 107:104 po genialnym meczu Jamesa Florence’a i prowadzili w serii 2:1.

- Wówczas zrobiłem coś, na co zabrakło mi odwagi we wcześniejszym sezonie. Gdy stanęliśmy pod ścianą, poszliśmy całym zespołem na kolację. Chciałem zluzować mój zespół, chciałem by przestali czuć napięcie, by nie myśleli o meczu – wspomina dziś trener Igor Milicić, który po starciu numer cztery w hali CRS mógł triumfować. Jego koszykarze pokonali rywali 88:87, dzięki celnemu wolnemu Almeidy w ostatniej akcji.

Emocje przed ostatnią, piątą odsłoną rywalizacji sięgnęły absolutnego zenitu. We Włocławku oraz Zielonej Górze nie mówiło się o niczym innym, bilety rozeszły się w dosłownie kilkanaście minut, a serwery internetowe padły – tak wielkie było zainteresowanie spotkaniem. Balon pełen kibicowskiego napięcia rósł, rósł, aż… pękł, gdy po pierwszej kwarcie Stelmet prowadził 25:14, do przerwy 45:35, a po 30 minutach – 65:47. Jeszcze na siedem minut przed końcem goście wygrywali w Hali Mistrzów 70:51 i nikt, absolutnie nikt, nie mógł wierzyć w zwycięstwo miejscowych.

- Chcemy przechwytów! – krzyczał do swojego zespół podczas time-outu trener Milicić, a jego zawodnicy stanęli mocnym pressingiem na całym parkiecie. Rzucając ostatnie resztki sił, raz po raz zaczęli wymuszać błędy rywali, a dodatkowo – sami skutecznie kończyli akcje. Szalał Almeida, trafiający trzykrotnie za trzy, spod kosza skuteczni byli Łączyński czy Sobin, a dwoił się i troił Hosley. Przewaga Stelmetu malała, goście bezradnie próbowali choćby przekozłować piłkę na połowę ataku, a Anwil był w euforii. Po celnej trójce Hosley’a (82:78) komentujący mecz Adam Romański wykrzyczał słynne słowa o zamordowaniu Stelmetu, choć ten ratował się jeszcze trafieniem Martynasa Geceviciusa. Gospodarze – przy tumulcie kilku tysięcy gardeł – nie pozwolili jednak wyszarpać sobie zwycięstwa. Jeszcze tylko Boris Savović spudłował ostatni rzut meczu i Hala Mistrzów odleciała w ekstazie, do tego stopnia, że prowadzący obsługę muzyczną, DJ zagrał „We Are The Champions”…

A przecież do rozegrania był jeszcze finał, w którym czekała już rewelacja play-off – ekipa BM Slamu Stali Ostrów Wielkopolski.

Ciśnienie pierwszego meczu okazało się tak duże, iż przytłoczyło obie ekipy, ostatecznie Anwil wygrał tylko 62:61. Po graczach z Włocławka widać było, jak dużo kosztowała ich półfinałowa rywalizacja. Rywale wykorzystali ten fakt, zabierając Rottweilerom przewagę parkietu po zwycięstwie 83:77. Porażka była jednak jak uderzenie obuchem, które obudziło włocławian, dzięki czemu mecz numer trzy rozstrzygnęli na swoją korzyść – 82:80. Zwycięstwo w czwartej odsłonie rywalizacji dawałoby włocławianom olbrzymi komfort. Tego dnia ostrowianie byli jednak na tyle dobrze dysponowani, że nawet po dyskwalifikacji Aarona Johnsona (za uderzenie pięścią w tył głowy Ivana Almeidy), wygrali 69:67. Przy stanie 2:2 rywalizacja wróciła do punktu wyjścia.

Wypełniona po brzegi, absolutnie biała od koloru koszulek Hala Mistrzów znów jednak przecierała oczy ze zdumienia, gdy po trzech kwartach BM Slam Stal prowadziła 69:60. Wygrana czwarta kwarta aż 24:11 przez Rottweilery dała jednak zwycięstwo gospodarzom, a rzut Kamila Łączyńskiego za trzy nad Adamem Łapetą (183 cm vs. 217 cm.) przeszedł do ikon tamtej rywalizacji. Ten sam Łączyński – nazwany później Marszałkiem – przypieczętował los ostrowian w meczu numer sześć, gdy trzema celnymi trójkami z rzędu i dwoma wolnymi wyprowadził Anwil na dystans 67:56 w 35. minucie spotkania. W przeciwieństwie do swoich rywali, Rottweilery umiały bronić przewagi w kluczowym momencie, dzięki czemu po 40 minutach w sektorze gości oraz na parkiecie zapanował niebiesko-biały wulkan emocji!

Anwil sięgnął po drugie mistrzostwo Polski, zmazał plamę po wcześniejszym sezonie i przeniósł stolicę polskiego basketu na Kujawy po 15 latach przerwy!

 

Miejsce po sezonie: 1

Miejsce po rundzie zasadniczej (bilans): 1 (24/8)

Zespół: Marcel Afeltowicz, Jaylin Airington, Ivan Almeida, Damian Ciesielski, Ante Delas, Quinton Hosley, Mario Ihring, Rafał Komenda, Paweł Leończyk, Kamil Łączyński, Bartosz Matusiak, Michał Nowakowski, Josip Sobin, Szymon Szewczyk, Jakub Wojciechowski, Jarosław Zyskowski.

Trenerzy: Igor Milicić, Marcin Woźniak, Grzegorz Kożan.