Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

2005/2006 ANWIL WŁOCŁAWEK

Okres przygotowawczy i początek sezonu 2005/2006 stał pod znakiem licznych roszad personalnych. Andrej Urlep testował kolejnych zawodników i niezadowolony odsyłał ich do domu. W lidze zdążyli zadebiutować m.in. środkowi Alton Ford i D'or Fischer. Pierwszy większą walkę toczył z nadwagą niż boiskowymi rywalami, a drugi poza 18 zbiórkami w meczu z Ostrowem nie pokazał niczego na miarę oczekiwań wicemistrzów Polski. Nie zawodzili jedynie Michał Ignerski, Gintaras Kadziulis i Robert Witka. Ta trójka nie wystarczyła jednak, żeby odnosić zwycięstwa.

Ligę rozpoczął Anwil od czterech porażek z rzędu i był to najgorszy start włocławian w historii ekstraklasowych występów. O ile porażkę z Prokomem na wyjeździe można jakoś usprawiedliwić, to kolejne wpadki - z Czarnymi, Polpharmą i Polpakiem - wołały o pomstę do nieba. Jak nietrudno się domyślić, szybko zaczęto szukać winnego tej kompromitującej inauguracji. W opinii wielu osób był nim Andrej Urlep, któremu zapomniano zasługi i chciano odesłać do domu. Zarząd klubu wstrzymał się jednak z tak radykalną decyzją i w końcowym rozrachunku okazało się to krokiem najlepszym z możliwych.

Konsolidacja zespołu następowała stopniowo i po pewnym czasie zaczęła przynosić pozytywne efekty. Do końca pierwszej rundy Anwil wygrał 7 spotkań i z 10. pozycji w tabeli awansował na 6. W dalszym pościgu za czołówką mieli pomóc nabyci w trakcie sezonu środkowi Brent Scott i Wiktor Grudziński, oraz obrońcy Dante Swanson i Pete Lisicky. Wszyscy okazali się dużym wzmocnieniem, mając realny wpływ na zajęcie przez Anwil pozycji wicelidera polskiej ligi przed play-off.

Choć sytuacja Anwilu znacznie się poprawiła, to martwiły kontuzje Jahovicsa i Eda Scotta oraz odejście Kadziulisa. Mimo tych kłopotów, a może właśnie dzięki nim ukształtował się charakter zespołu. Włocławianie grali twardo, bez wielkiej finezji, dbając przede wszystkim o defensywę. W ten sposób udało się pokonać m.in. Prokom Trefl (77:68), Atlas Stal (90:72), czy Turów (74:59).

Ostatnie z wymienionych zwycięstw było szczególnie ważne, bo dawało włocławianom przewagę psychologiczną przed ćwierćfinałem, w którym przeciwnikiem byli właśnie zgorzelczanie. Pierwszy mecz w Hali Mistrzów pokazał, że Anwil lepszy był nie tylko mentalnie ale i sportowo. Wygrana 89:66 to w szczególności zasługa dobrze prowadzącej grę pary Lisicky - Swanson, oraz królującego pod koszami Brenta Scotta. Ta trójka miała również znaczący wkład w drugie zwycięstwo we Włocławku. Tym razem po zaciętym meczu Anwil pokonał Turów 69:72. Najciekawiej było jednak na terenie przeciwnika. Podopieczni Wojciecha Kamińskiego mając świadomość, że to może być ich ostatni mecz w sezonie rzucili na szale wszystkie swoje siły. Na szczęście nasz zespół miał w składzie fenomenalnego Ignerskiego, który zdobywając 25 punktów poprowadził Anwil do zwycięstwa 81:79.

W półfinale rywalem Anwilu był Polpak Świecie, który w takim samym stosunku (3:0) zakończył poprzednią rundę z Atlasem Stalą. Apodaca, Beasley, czy Szubarga stanowili jednak zbyt małą siłę, jak na rywalizację z wciąż aktualnym wicemistrzem kraju. Anwil dość gładko wygrał wszystkie derbowe pojedynki (86:58, 78:61, 87:71). Wyróżniającymi się postaciami podczas tych trzech meczów byli Jahovics, Hajrić i Ignerski. Nie dość, że zdobywali dużo punktów, to wykonywali doskonałą pracę w obronie.

W dobrych nastrojach, bo bez porażki w play-off, Anwil przystąpił do finału. Tam czekał również niepokonany Prokom Trefl Sopot. Choć była to rywalizacja mistrza z wicemistrzem, to eksperci dostrzegali wyraźną równicę w potencjale personalnym obydwu zespołów (oczywiście na korzyść Porkomu). Potwierdziło się to w trakcie finałowej konfrontacji. Pierwsze zwycięstwo sopocianom we własnej hali zapewnili gracze obwodowi: Dalmau, Pacesas, Nemeth i Atkins. Zwłaszcza ten pierwszy był nie do zatrzymania przez włocławską defensywę i znacząco przyczynił się do wygranej 88:72. Zupełnie inny obraz miał drugi mecz w hali 100-lecia. Nasi koszykarze zmobilizowani przez Andreja Urlepa od początku narzucili własny styl gry. W ataku szalał Ignerski, a wspaniała obrona za sprawą amerykańskiej pary Scott - Swanson zniechęcała przeciwników do gry. Sfrustrowani swoją niemocą gospodarze musieli przełknąć gorycz porażki 74:83. Tym samym Anwil jeszcze raz udowodnił, że w play-off potrafi wygrywać na parkiecie sopocian. Niestety, zgodnie z tradycją rywale również pokusili się o zwycięstwo na wyjeździe, a co gorsze nie jedno. Najbardziej emocjonujący był pierwszy mecz w Hali Mistrzów. Trwająca od dłuższego czasu walka kosz za kosz znalazła swoje apogeum w końcowych sekundach. Po trójce Ignerskiego i zaledwie jednym celnym osobistym Dalmau Anwil przegrywał 2 punktami i miał 8 sekund na przeprowadzenie akcji. Piłkę doskonale rozegrał Ed Scott podając w ostatniej chwili do ustawionego na czystej pozycji za linią 6,25 Witki. Ten jednak - mimo wcześniejszej dobrej gry - nie trafił decydującego rzutu i to Prokom świętował zwycięstwo 66:64. Tym samym zespół Eugeniusza Kijewskiego uzyskał przewagę w meczach 2:1 i nie oddał już jej do samego końca. Kolejne dwa spotkania przebiegały już wyraźnie pod dyktando gwiazd z Sopotu. Najpierw 84:53 we Włocławku, a na zakończenie 89:62 we własnej hali - te wyniki mówią wszystko.

Inaczej niż można było tego oczekiwać przebiegały rozgrywki pucharu ULEB. Anwil po raz pierwszy wygrał dopiero w siódmej kolejce (79:78 z Asvel Lyon Villeurbanne). I choć później we Włocławku udało się ograć m.in. taką firmę jak Panionios Ateny, to było to tylko zwycięstwo na otarcie łez. Do kolejnej rundy awansowali rywale, a nam pozostała walka na ligowym podwórku.

Sezon 2005/2006 zakończył się więc dla Anwilu tak samo jak poprzedni, czyli zdobyciem srebrnych medali mistrzostw Polski. Czy był to sukces? Z całą odpowiedzialnością można powiedzieć, że tak, bo poza bogatym Prokomem wszyscy zostali w tyle. Po początkowych trudnościach udało się dojść do finału i jeszcze raz udowodnić, że we Włocławku powstają zespoły z charakterem.

Miejsce po sezonie: 2

Miejsce po rundzie zasadniczej (bilans): 2

Zespół: Evgeni Belusov, Slavko Duscak, Nate Erdmann, D'or Fisher, Alton Ford, Michał Gabiński, Wiktor Grudziński, Seid Hajrić, Michał Ignerski, Gatis Jahovics, Gintaras Kadziulis, Pete Lisicky, Kamil Michalski, Marius Prekevicius, Hubert Radke, Brent Scott, Edward Scott, Marcin Sroka, Dante Swanson, Robert Witka, Bartłomiej Wołoszyn, Donatas Zavackas

Trenerzy: Andrej Urlep, David Dedek (asystent trenera), Boban Mitev (asystent trenera), Krzysztof Szablowski (asystent trenera)

W trzecim rzędzie od lewej: Marek Piechowicz, Robert Witka, Seid Hajrić, Tomasz Kwiatkowski, Brent Scott, Wiktor Grudziński, Michał Ignerski, Michał Gabiński

W drugim rzędzie od lewej: Marcin Sroka, Marius Prekevicius, Kamil Michalski, Dante Swanson, Edward Scott, Bartłomiej Wołoszyn, Gatis Jahovics, Pete Lisicky

W pierwszym rzędzie od lewej: Piotr Abrolat, David Dedek, Andrej Urlep, Arkadiusz Lewandowski, Zbigniew Polatowski, Boban Mitev, Krzysztof Szablowski, Robert Jabłoński