Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

Anwil w czasie kwarantanny

Sobota, 10 Października 2020, 12:29, Michał Fałkowski

Od środy zespół Anwilu Włocławek przebywa na kwarantannie. I choć treningów drużynowych chwilowo nie ma, nie oznacza to, że zawodnicy próżnują.

- Nie ma treningów, ale to nie znaczy, że nie ma pracy. Ja spędzam czas przed komputerem, mój asystent Grzegorz Kożan również, dzwonimy do siebie kilka razy dziennie, ustalamy szczegóły dalszej współpracy, pracujemy nad harmonogramem razem z Hubertem Śledzińskim, ogółem przygotowujemy się pod kolejnych rywali – powiedział w czwartkowym wywiadzie [TUTAJ CAŁOŚĆ] dla oficjalnej strony klubu trener Anwilu Włocławek, Marcin Woźniak.

Odpowiedź dotyczyła oczywiście ostatnich wydarzeń, które w nagły sposób przerwały cykl treningowy przed meczem z MKS-em Dąbrowa Górnicza. Przed meczem, który – notabene – nie odbędzie w planowanym terminie. Spotkanie z 13 października zostało odwołane, a wszystko z powodu pozytywnego wyniku testu na obecność koronawirusa u jednego z graczy. W wyniku takich okoliczności cały zespół Anwilu, w tym sztab trenerski i część pracowników, musi przejść kwarantannę w czasie określonym przez włocławski oddział Sanepidu.

Sytuacja nie jest łatwa, ale klub był przygotowany na taką ewentualność, że na którymś etapie sezonu może taka sytuacja się zdarzyć. Od początku było więc jasne, że kluczową kwestią będzie podjęcie trafnej decyzji. W tym przypadku: decyzji o odwołaniu treningów i przejściu kwarantanny. Bezpieczeństwo najważniejsze.

- Gdy tylko dowiedzieliśmy się o sytuacji, wiadomo było, że trzeba działać. Ja spakowałem żonę i dzieci i uznałem, że dużo łatwiej będzie mi spędzić ten czas gdzieś, gdzie będziemy tylko sami. Stąd, wynająłem na krótko domek pod Włocławkiem. Po pierwsze, mogę w spokoju ćwiczyć, a po drugie – mam pewność, że wszelkie kontakty są ograniczone do minimum. Spędzam czas tylko z żoną i dwiema córkami, z którymi i tak mam kontakt na co dzień – mówi Artur Mielczarek, a bardziej uważni kibice mogli zobaczyć filmik na Instagramie gracza, na którym widać jak trenuje.

Trenują też pozostali koszykarze. Nie wszyscy są co prawda aktywni w mediach społecznościowych, ale część z nich wrzuciła do sieci krótkie filmiki czy zdjęcia, na których można zobaczyć jak zmagają się z gumami oporowymi czy hantlami, a nawet ćwiczą na rowerkach stacjonarnych. Jednym z nich jest Krzysztof Sulima, który otrzymał nawet… żółtą czapeczkę lidera od samego LeBrona Jamesa, o czym nie omieszkał poinformować na swoim Instagramie. W czasie 40 minut jazdy spalił blisko 700 kalorii.

- Ja też jeżdżę na rowerze stacjonarnym. W ten sposób rozpoczynam swój dzień – mówi Garlon Green, dodając – Potem robię jeszcze jakieś cardio, a gdy już skończę, przechodzę do konkretnych ćwiczeń zaleconych przez Huberta. To zajmuje mi godzinę-półtorej, następnie mam czas pomóc dziecku w zdalnych lekcjach, następnie mam trochę czasu dla siebie, a gdy dzieci pójdą spać, dołączam do mojej żony, która także ćwiczy codziennie. Ogółem sytuacja nie jest łatwa, a najważniejszą sprawą jest zdrowie nas wszystkich, niemniej cieszę się, że rodzina zdążyła do mnie przylecieć jeszcze przed ogłoszeniem kwarantanny. To dodaje mi energii. Czas jest dziwny, trudny, ale trzeba przyzwyczaić się do nowych realiów. Obecność żony i dzieci bardzo pomaga.

Zatem, choć treningów koszykarskich oczywiście – chwilowo – nie ma, to jednak nie oznacza, że zawodnicy nie pracują. Pracują, gdyż każdy otrzymał szczegółowy plan przygotowany przez trenera przygotowania fizycznego, Huberta Śledzińskiego. A także wspomniany sprzęt, którego potrzebował, aby wykonywać wszystkie ćwiczenia w domu.

– Gdy stało się jasne, że koszykarze będą musieli radzić sobie w warunkach domowych, rozdysponowaliśmy sprzęt, który mamy do dyspozycji w hali: rolery, hantle, gumy, rowerki, gryfy, ciężary. Każdy zawodnik otrzymał indywidualny program pracy i musi go realizować. Chcemy jak najmocniej zminimalizować skutki przerwanego planu pracy – tłumaczy wspomniany Hubert Śledziński. Słowo „zminimalizować” nie jest w tym kontekście przypadkowe, wszak każde przygotowanie do meczu odbywa się zgodnie z wcześniej przyjętym harmonogramem pracy. Przerwanie cyklu oznacza wybicie z rytmu.

- Nie ma co ukrywać, plan trzeba było zbudować od nowa. Nie da się bowiem zastąpić treningu czysto koszykarskiego na parkiecie treningiem w domu. Można próbować go trochę zrekompensować, co właśnie staramy się robić. Codziennie rozmawiam z zawodnikami, codziennie rozmawiam z trenerem Marcinem Woźniakiem, sporo czasu spędziliśmy nad tym, co dzieje się z zawodnikami obecnie i nad tym, jak będzie wyglądała nasza praca, gdy już dowiemy się, że możemy wrócić na parkiet. Nie chcę jednak szukać żadnych wymówek. Będziemy chcieli wyciągnąć maksimum z takich warunków, które mamy – dodaje Śledziński.

Przypomnijmy, meczu z MKS w terminie 13 października nie będzie. Informujemy, że przełożeniu uległ także mecz z Eneą Astorią Bydgoszcz (na 4 listopada), choć ta kwestia nie ma związku z koronawirusem. Najbliższym spotkaniem włocławian będą derby województwa Kujawsko-Pomorskiego przeciwko Polskiemu Cukrowi Toruń w niedzielę 18 października w Arenie Toruń. Mimo zaistniałych okoliczności, wszyscy liczymy na dobrą grę Rottweilerów.

Kończąc ów „team update” warto również przypomnieć, że jedynym koszykarzem, który na dłużej wypadł z rotacji trenerowi Woźniakowi jest Przemysław Zamojski. 30 września skrzydłowy przeszedł zabieg złamanej kości czwartej śródręcza, czas jego powrotu lekarze określili na około sześć tygodni, a więc mniej więcej w połowie listopada. Co ciekawe, w związku z nieobecnością na treningach i meczach, Zamoj jest jedynym graczem, który nie podlega obecnie kwarantannie.

- We wtorek jadę na zdjęcie szwów do Torunia i jeśli lekarz da zielone światło, a liczę, że tak się stanie, to już w ten dzień będę mógł zacząć trenować lekko indywidualnie. Jeszcze za wcześnie, aby podać konkretną datę, w którym meczu będę do dyspozycji trenera, choć już teraz nie mogę się doczekać. A za chłopaków cały czas mocno trzymam kciuki! – mówi Zamojski.