Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

Marcin Woźniak: Nie boję się podjąć wyzwania

Czwartek, 08 Października 2020, 20:11, Michał Fałkowski

- Nigdy nie uważałem, że rola asystenta to ciepła posadka. Wiem jednak, że teraz zmienią mi się obowiązki, system pracy, ale nie boję się tego - mówi Marcin Woźniak, headcoach Anwilu Włocławek.

MICHAŁ FAŁKOWSKI: Najpierw o obecnej sytuacji. Ze zdrowiem wszystko w porządku?

MARCIN WOŹNIAK: Tak, dziękuję. Jestem cały czas w kontakcie z moim sztabem oraz zawodnikami, także z tym zakażonym. Nikt nie zgłasza żadnych dolegliwości, nikt nie gorączkuje, nie ma innych objawów. To najważniejsze.

Tylko nie możecie trenować…

- Niestety. Mocno to krzyżuje nasze plany, ale nic na to nie poradzimy. Nie ma treningów, ale to nie znaczy, że nie ma pracy. Ja spędzam czas przed komputerem, mój asystent Grzegorz Kożan również, dzwonimy do siebie kilka razy dziennie, ustalamy szczegóły dalszej współpracy, pracujemy nad harmonogramem razem z Hubertem Śledzińskim, ogółem przygotowujemy się pod kolejnych rywali. Zawodnicy również nie siedzą z założonymi rękoma, każdy ćwiczy indywidualnie na bazie programu, który otrzymali.

Kwestii koronawirusa w zespole i przymusowej przerwy nie mogliśmy ominąć. Niemniej, ta rozmowa ma być o Marcinie Woźniaku-trenerze. Postaci – wydawałoby się znanej dla włocławskiego kibica, w końcu tyle lat w klubie – ale jednak nie do końca poznanej. Zawsze byłeś w cieniu, teraz jesteś na świeczniku.

- Rzeczywiście można określić w ten sposób role trenera-asystenta i trenera głównego. W pierwszej czułem się dobrze, co do drugiej – jestem gotowy na wyzwanie.

Zatem zacznijmy: czy emocje po poniedziałkowej nominacji już opadły?

- Już tak. Przyznam – poniedziałek być bardzo emocjonujący, a każde emocje, czy to pozytywne, czy negatywne, trzeba przetrawić. To już jednak za mną. Począwszy od wtorkowego treningu powiedziałem sobie, że skupiam się tylko na pracy.

To zapytam inaczej: skrzynka w telefonie zapchała się?

- Oj, tak. Przyznam, że nigdy wcześniej nie dostałem tylu telefonów czy wiadomości, co teraz. To oczywiście bardzo budujące i dodające energii.

Nie będę pytał cię o to, czy to dla ciebie szansa, bo oczywiście, że tak. Zapytam o coś innego. Czy traktujesz tę sytuację jako wyjście ze strefy komfortu?

- Nie nazwałbym tego w taki sposób, bo nigdy nie uważałem, że moja wcześniejsza rola jest rolą bez presji. Nigdy nie uważałem, że to ciepła posadka, przeciwnie – zawsze czułem presję, czy to presję wyniku w każdym kolejnym meczu czy całym sezonie, a gdy przegrywaliśmy, czułem się także współwinny porażki. Dla mnie obecna sytuacja to po prostu nowa sytuacja, w której muszę się odnaleźć. Wiem, że zmienią mi się obowiązki, system pracy, styl pracy, ale nie boję się tego.

Takie słowa powiedziałeś też na konferencji prasowej po ostatnim meczu.

- Zawsze mówię to, co czuję. Jednocześnie chciałbym wspomnieć cały kontekst. Powiedziałem, że jestem gotowy, ale też, że wiem, iż decyzja należy do klubu i jaka by ona nie była, zaakceptuję ją. Ostatecznie szefostwo klubu dało mi szansę, dziękuję za nią po raz kolejny, także z tego miejsca i… pracujemy.

Jest takie powiedzenie, że gdy wchodzi się w nowe buty, wypada coś zmienić, aby pokazać współpracownikom czy podwładnym, że jest nowy szef. Ułożyć inaczej harmonogram pracy, zmienić role czy przestawić biurko w inne miejsce. Czy już takie zmiany poczyniłeś?

- Biurko stało, gdzie stoi i nadal tam będzie. Ale dużo rzeczy zmieniłem.

Jak dużo?

- Wiadomo, że nie wszystko od „a do z”, ale jednak wiele rzeczy ułożyłem czy układam teraz tak, jak sam czuję, że jest komfortowo dla zespołu i dla mnie. Niektóre kwestie kibice może już dostrzegli – inny sposób rozgrzewki czy czas wyjścia na rozgrzewkę przedmeczową – a inne odbyły się za zamkniętymi drzwiami, jak np. rozmowa motywacyjna w szatni przed meczem.

Zdążyłem już także trochę zmienić sposób trenowania, wprowadziłem również więcej elementów, które dają mi poczucie spokoju przed meczem, że wszystko zrobiłem dobrze, np. zwiększyłem liczbę jednostek wideo, dotyczących czy to przeciwnika, czy to analizy naszej gry.

Jakbyśmy mieli wybrać tzw. „obrazek życia zawodowego” Marcina Woźniaka to z pewnością byłby to obraz trenera trzymającego w rękach laptopa. Taki obrazek często przedstawialiśmy w mediach społecznościowych, kibice mogli zobaczyć cię takiego w autokarze, na lotnisku, w hotelu. A nawet podczas posiłków nie jest niczym nadzwyczajnym, że trener Woźniak ma przed sobą laptopa i co rusz zerka w analizę cyferek czy zagrywek.

- Nie wypieram się tego, bo… tak jest. I ten laptop na pewno będzie ze mną nadal. Mam swój system pracy i zamierzam go zachować w takim wymiarze, w jakim będzie to możliwe. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że jako główny trener mam też dużo innych zadań, z którymi będę musiał się zmierzyć, ale np. sytuacja taka, jak dziś. Kwarantanna. Miałbym siedzieć w domu i nie ciąć wideo, nie analizować rywala, tylko dlatego, że jestem już headcoachem? Nie tędy droga. Siedzę, tnę, analizuję, pracuję, jestem w kontakcie z Grześkiem, który bardzo mocno mi pomaga i… działamy, starając się wycisnąć z doby tyle, ile się da.

Nie da się wydłużyć doby, a wasza i tak już była skrócona do minimum…

- No nie da się, ale… jakoś to trzeba zrobić (śmiech). Poważnie: na pewno muszę zmienić proporcje swojej pracy. To pewne. I właśnie zabierasz mi cenny czas (śmiech).

Rola pierwszego trenera jest inną od roli asystenta. Także jeśli chodzi o media (śmiech)!

- Wiem, żartuję oczywiście. Ja po prostu nie jestem człowiekiem medialnym. Nie bryluję w mediach, nie czuję tego i nie będę się oszukiwał. Zmieniła się moja rola, ale ja jako człowiek nie chcę nagle stać się tym, kim nie jestem. Jestem człowiekiem pracy, a nie człowiekiem mediów i wolę dwa razy więcej czasu poświęcić na pracę, niż udzielić dwóch wywiadów więcej.

Oczywiście jednak, zdaję sobie sprawę, że zmiana roli wiążę się też z większą obecnością w mediach, rozumiem potrzebę mediów w dzisiejszym świecie i nawet jeśli się nie czuję w tym, to oczywiście będę do dyspozycji mediów w wyznaczonych porach. Wiem, że jako główny trener skupiam na sobie większą uwagę i nie zamierzam od tego uciekać. Rozmawialiśmy sobie przed wywiadem, mówiłeś mi o kilku prośbach od różnych dziennikarzy, na pewno odniosę się do nich pozytywnie, ale w swoim czasie. Chciałbym, aby przede wszystkim mówiono, że pod wodzą Marcina Woźniaka Anwil Włocławek wygrywa, a nie, że trener Marcin Woźniak udzielił piątego czy dziesiątego wywiadu.

Rzeczywiście te prośby się pojawiły, kilku uczynimy zadość, bo też nie chodzi o to, by trener ograniczał się tylko do konferencji prasowych.

- I ja doskonale to rozumiem. Niemniej, jestem człowiekiem pracy i najważniejsze jest dla mnie to, co na parkiecie treningu i meczu.

I skoro przy meczach jesteśmy… Sobotnie starcie z Legią Warszawa. Anwil rozpoczyna pojedynek od defensywy kombinowanej. To tylko taka potrzeba chwili, element zaskoczenia, czy jednak element, który na stałe wróci do playbooka drużyny?

- Przed meczem szukałem wszystkich rozwiązań, które mogłyby nam pomóc. Liczyło się tylko odniesienie zwycięstwa, a środki – wszystkie dozwolone. Uznałem, że kilku graczy zna alternatywne defensywy i skorzystamy z tego, nawet jeśli mieliśmy bardzo mało czasu na przygotowania. Jeśliby nie zadziałało – mieliśmy przygotowane inne scenariusze, ale jeśli udałoby się zaskoczyć – chcieliśmy kontynuować. Myślę, że wyszło całkiem nieźle. Na pewno widzę możliwość wykorzystania alternatywnych defensyw w kolejnych meczach.

Fakt skorzystania z tej defensywy sprawia, że kibice natychmiast przywołali nazwisko trenera Igora Milicicia. Czujesz się spadkobiercą tej filozofii?

- Może bardziej „kontynuatorem”, niż „spadkobiercą”, ale też nie w wymiarze 100 procent. Nie zamierzam tylko wyjąć starego playbooka z czasów, gdy pierwszym trenerem był Igor Milicić. Zamierzam także wprowadzić swoje elementy. Trener Milicić wykonał gigantyczną pracę, wdrażając swój system, następnie udoskonalał go i uczynił z niego znak rozpoznawczy. Ja tyle czasu nie mam, dlatego nie możemy mówić o czymś w rodzaju „kopiuj-wklej” jako całości.

Oczywiście, chcę tutaj podkreślić rolę trenera Igora Milicicia, który na pewno miał wielki wpływ na to, jakim dziś jestem trenerem. Jednocześnie jednak chcę powiedzieć, że ja w życiu w ogóle miałem szczęście do pracy ze świetnymi fachowcami.

Igor Griszczuk, Emir Mutapcić, Dainius Adomaitis czy Predrag Krunić…

- I dodałbym do tego również obecnego trenera kadry, Mike Taylora. Każdy wniósł coś do mojego koszykarskiego życia. Wiem, że nie wszyscy odnieśli sukces w Anwilu Włocławek, ale to, że nie udało się im tutaj nie oznacza, że nie mieli sukcesów w innych miejscach i nie znają się na swoim fachu. Ja miałem wyjątkowe szczęście, że mogłem pracować u boku tylu znakomitych ekspertów i dziś na pewno jestem dużo spokojniejszy w roli pierwszego trenera, gdy patrzę na swoją karierę asystenta, niż gdybym nie współpracował z tymi ludźmi wcześniej.

Wracając do Legii. O objęciu posady headcoacha – nawet jeśli mówimy o roli headcoacha tylko na tamten sobotni mecz – dowiedziałeś się w czwartek. Dwa dni przed meczem. Czasu nie było zbyt dużo, aby przygotować zespół. Trening w czwartek, trening w piątek i rzutówka w sobotę. Ty jednak nie chciałeś bazować tylko na tym, co zespół znał wcześniej…

- Odpowiadając na to pytanie na chwilę wrócę do sezonu 2014/2015. Jak kibice dobrze wiedzą, wówczas objąłem zespół na pięć kolejek przed końcem, gdy zwolniono trenera Krunicia, a wraz z nim: trzech zawodników. Uznałem wtedy, że skoro mam zespół rozbity, tylko kilku graczy do rotacji, to nie będę nic zmieniał. I kończyłem rozgrywki, bazując na pomysłach trenera Krunicia.

Mając w pamięci tamto wydarzenie, przed meczem z Legią powiedziałem do siebie i do mojego asystenta Grzegorza Kożana: „Być może to będzie tylko jeden mecz, a być może nie. Zróbmy wszystko tak, abyśmy po meczu nie mieli do siebie żadnych pretensji, że czegoś nie zrobiliśmy. Wprowadźmy więc zmiany, dajmy trochę czegoś innego. Jak przegramy to na własnych warunkach, ale jak wygramy…”.

To „może dostaniemy szansę”?

- Staraliśmy się odrzucić takie myśli. Chodziło o zwycięstwo Anwilu. I wygraliśmy, choć rzeczywiście czasu było niewiele. Czwartek był przeznaczony na odpoczynek oraz trening w stylu rozciągania, mobilizacji, stabilizacji, niemniej już wtedy zarządziliśmy analizę wideo i nastąpiły pierwsze korekty taktyczne. W piątek pokazaliśmy kolejne zmiany, w sobotę rzutówka oraz przypomnienie wszystkich nowych założeń i… graliśmy mecz. Jeszcze raz chcę podziękować kibicom za wsparcie, a moim graczom za to, że dali z siebie wszystko.

Miałem uszykowane kolejne pytanie: czy odbywała się w twojej głowie walka pod tytułem „zmieniać czy nie zmieniać”, ale już znam odpowiedź.

- Tak jak powiedziałem. Nie wiedziałem wtedy, czy poprowadzę zespół tylko w tym meczu, czy dostanę możliwość na dłużej, uznałem, że chcę zrobić po prostu wszystko, co możliwe, aby poprawić bilans klubu.

Zmieniło się także tempo gry. Rozumiem, że to także element, który będzie widoczny w kolejnych meczach? Mam na myśli szybkość rozgrywania akcji, nawet po straconym koszu.

- Analiza przedmeczowa mówiła jasno. Przyjeżdżająca do nas Legia Warszawa grała skutecznie przeciwko swoim rywalom, bo żadnemu z nich nie pozwoliła się rozpędzić. Zatrzymywała szybki atak każdego przeciwnika. Każdego, poza ekipą z Zielonej Góry, która po prostu ich zabiegała. My też chcieliśmy wykorzystać ten element. W pierwszej połowie nie do końca nam się to udało, rzuciliśmy z szybkiego ataku tylko cztery oczka, ale już w całym meczu uzyskaliśmy w ten sposób 25 punktów. A odpowiadając na pytanie, potwierdzam. Chcę, by Anwil Włocławek grał maksymalnie szybko. Widzę ku temu możliwości.

Analizę przedmeczową przejął Grzegorz Kożan?

- Przejął część z moich obowiązków. Jestem pewien, że poradzi sobie świetnie. Na przestrzeni ostatnich lat Grzesiek udoskonalał swój warsztat w tym elemencie i spokojnie dźwignie ten temat. Ale tak jak powiedziałem wcześniej, ja nie uciekam od swojej dotychczasowej pracy. Po prostu zmienią się proporcje. Grzesiek już teraz czy w poprzednim sezonie ciął wideo przedmeczowe, więc nie będzie żadnego problemu.

Tylko będzie musiał dostosować się do kolorystyki haseł czy systemu prezentacji statystyk pierwszego trenera…

- Wiem do czego zmierzasz… No cóż. Jestem pedantyczny, jestem szczególarzem, zawsze byłem i nie uciekam od tego. U mnie scouting raport wygląda tak samo od kilku lat, np. akcja jest opisana konkretną czcionką w zielonym (pozytywy) lub czerwonym (negatywy) kolorze. Ja wiem, że komuś może to wydawać się niepojęte czy nawet dziwaczne, ale co tam, każdy z nas ma jakieś swoje dziwadła (śmiech). Akurat one kompletnie nie przeszkadzają w pracy.

Za to nie znosisz kiedy inni ci przeszkadzają w pracy. Czy mogę przypomnieć mecz w Pau?

- Pamiętam, że przegraliśmy…

W pierwszej połowie za naszą ławką zepsuły się bandy…

- …już wiem, co chcesz powiedzieć.

To zabawna sytuacja, idealnie pokazująca twoje podejście. Mogę?

- Proszę.

Zatem zepsuły się bandy i pracownicy hali, dwóch czy trzech, przechadzało się podczas pierwszej lub drugiej kwarty, to tu, to tam, za plecami trenera Milicicia, a tuż przed siedzącymi na ławce trenerami asystentami i zawodnikami. Tu coś przykręcili, tam coś dokleili, ale generalnie bandy jak nie działały, tak nie działały. Czas mijał, oni ciągle przechadzali się, kręcąc głowami i nagle… słychać krzyk, gest, widać jak czyjeś dłonie zabierają kable i odrzucają je w kąt. Tak było?

- No tak było, co mam powiedzieć. Chyba nawet pokazała to telewizja. Ja wiem, ci pracownicy wykonywali swoją pracę, niemniej – przeszkadzali w naszej. My z Grzegorzem mieliśmy konkretne zadania do realizacji podczas meczu. A oni przechadzali się w te i we wte. Zwróciłem im uwagę grzecznie raz, potem drugi, mówiłem, że mogą naprawiać bandy w przerwie, albo gdy jest time-out. Nie dostosowali się, przeszkadzali nadal, musiałem zareagować. I może to jest śmieszne, ale przez ich ciągły ruch ja nie widziałem kilku zagrywek, które sygnalizowali rywale i nie mogłem podpowiedzieć trenerowi czy zawodnikom, co akurat będzie grane na parkiecie.

Skoro jesteśmy przy anegdotach… Dołączyłeś do pierwszego zespołu w 2009 roku, jako kolejny asystent-scout u trenera Igora Griszczuka. Mało kto jednak wie, że wcześniej… jakkolwiek brzmi to kuriozalnie, odrzuciłeś propozycję Anwilu Włocławek.

- To prawda.

Ilu młodych trenerów po studiach, do tego włocławian, odrzuciłoby propozycję klubu, w którym praca jest spełnieniem marzeń.

- No nie wiem ilu, ale ja tak (śmiech). Sezon 2006/2007, trenerem głównym był David Dedek, pracujący razem z Daco Damjanoviciem i Krzysztofem Szablowskim. I jako, jako trener świeżo po AWF-ie, złożyłem swoje CV. Zostałem zaproszony na rozmowę, wypadła bardzo dobrze, klub chciał podjąć współpracę, po czym ja… odpowiedziałem, że dam odpowiedź za tydzień (śmiech). A po tygodniu przekazałem prezesowi i trenerowi, że nie jestem zainteresowany.

Kością niezgody okazał się brak możliwości trenowania…

- …zespołu młodzieżowego, tak. Ja byłem młodym trenerem i naprawdę chciałem popracować z młodzieżą. Tymczasem dostałem propozycję bycia trzecim asystentem przy pierwszym zespole bez możliwości prowadzenia własnego zespołu młodzieżowego. Wiem, brzmi jak film science-fiction, że zrezygnowałem z takiego powodu, ale to prawda. Chciałem pracować z dziećmi, a przy okazji uczyć się w seniorach, nie odwrotnie. Tego klub mi nie chciał dać, więc zrezygnowałem. Ale pół roku później otrzymałem telefon, że miejsce w młodzieżówce też się znajdzie. Dwa lata później zaś trener Griszczuk włączył mnie w sztab drużyny seniorskiej.

14 lat temu powiedziałeś klubowi „nie”, by dziś powiedzieć stanowcze „tak”.

- Wtedy czegoś mi brakowało, abym czuł wewnętrzny spokój, dziś nie brakuje niczego. Nie jestem wszechmocny, nie pozjadałem wszystkich rozumów, ale wierzę mocno, że praca zawsze się obroni i dlatego, czuję, że mogłem i chciałem powiedzieć „tak”.