Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

Kamil Łączyński: Historię trzeba znać, ale nie można nią żyć

Sobota, 02 Października 2021, 10:14, Sebastian Falkowski

– Historię trzeba znać, ale nie można nią żyć – mówi Kamil Łączyński w krótkiej rozmowie przed piątym meczem ligowym w tym sezonie Energa Basket Ligi.

MICHAŁ FAŁKOWSKI: WKS Śląsk Wrocław zaczął rozgrywki od bilansu 0:3, ale potem się odbił. Oglądałeś ich spotkania na przestrzeni sezonu?

KAMIL ŁĄCZYŃSKI: Oglądałem na żywo mecze z Eneą Zastalem BC Zielona Góra i Arged BM Stalą Ostrów Wielkopolski, pozostałe z odtworzenia. Nie ma co przykładać wagi do spotkań z początku sezonu, bo wszystko szybko się zmienia i tamte pojedynki są już nieaktualne.

Jak myślisz, skąd wzięły się ostatnie wygrane wrocławian? Coś zaczyna się zazębiać, czy po prostu mierzyli się ze słabszymi rywalami?

– Trudno powiedzieć, czy gra wrocławian idzie ku lepszemu. Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz i Asseco Arka Gdynia prezentują na teraz niższy poziom, w dodatku z zespołami z czołówki WKS Śląsk grał na wyjeździe. Z bydgoszczanami zupełnie inaczej wyglądał jednak pressing, zawodnicy byli dużo bardziej agresywni.

Gdzie możemy szukać naszej szansy na odniesienie zwycięstwa?

– Kontuzja Justina Bibbsa sprawiła, że rozkład minut na pozycjach obwodowych będzie wyglądał zupełnie inaczej. Wydaje mi się, że tu możemy szukać naszej przewagi – na obwodzie zostali tylko Strahinja Jovanović, Łukasz Kolenda, Kodi Justice, Jakub Karolak oraz młodzi zawodnicy, czyli dwóch Kacprów: Gordon i Marchewka. Z gdynianami nie było widać braku Bibbsa, bo Asseco Arka jest zespołem młodym, zgrywającym się cały czas po ostatnich transferach i nieukształtowanym, stąd wrocławianom mogło być łatwiej niż we wcześniejszych pojedynkach. Z nami sytuacja może jednak wyglądać inaczej.

Nie masz wrażenia, że określenie „Święta Wojna” w przypadku starć Anwilu ze Śląskiem nieco się przykurzyło?

– Jest trochę tak, jak z El Classico, czyli meczem Realu Madryt z Barceloną. To już nie to, co kiedyś. Dawniej zawodnicy byli związani z danym klubem przez wiele lat. Igor Griszczuk we Włocławku czy Maciej Zieliński we Wrocławiu są historią obu klubów. Nie tylko kibice czy mieszkańcy żyli tymi meczami, ale również sami koszykarze, bo byli do swoich ośrodków mocno przywiązani. Dziś co roku mamy w zespołach nowe twarze, taka jest specyfika naszej ligi, a ci zawodnicy nie zawsze czują atmosferę. I nawet wyjaśnianie tego też niewiele daje. To po prostu trzeba przeżyć.

Jeśli chodzi o atmosferę, to w naszym przypadku jest jednak chyba nieco inaczej?

– Z pewnością, my ją czujemy niemal na każdym kroku. Nie oszukujmy się – dzięki temu, że mamy za sobą kibiców w Hali Mistrzów, później żaden doping w żadnej hali nie robi na nas wrażenia. Bo nawet jeśli fani gdzieś w Polsce nastawią się mocniej, bo przyjeżdża Anwil, to nasi kibice i tak zawsze dają popis.

Ogółem – my, zawodnicy z Polski, jesteśmy w stanie nieco inaczej podejść do tego typu pojedynku, bo znamy historię ligi, czy obu drużyn. Dla obcokrajowców to już jednak nie to samo. Święta Wojna trochę już zanika, choć zawsze będzie się wracać do starć sprzed lat. Faktem jest natomiast, że historia meczów Anwilu ze Śląskiem i rozgrywanie spotkania u siebie może zmobilizować rywali. Niewątpliwie mają wiele atutów, by wygrać w Hali Orbita.

Przy bilansie 4:0 jedziemy na trudny teren. Cel prosty: piąte zwycięstwo. Ale jednocześnie, czy nie pojawia się z tyłu głowy myśl, że rachunek prawdopodobieństwa nie działa na naszą korzyść?

– Trener nam powtarza, że 4:0, czy wcześniej 3:0 lub 2:0 nie mają znaczenia. Nie patrzymy na układ tabeli czy spotkań. Nie interesuje nas kto przegrał, a kto zaliczył serię wygranych. Do każdego starcia przygotowujemy się identycznie. Jeżeli będziemy patrzeć na to 4:0 i cieszyć się, że już coś wygraliśmy – to będzie to zgubne. Mówimy sobie w szatni, że każdy mecz to nowa historia.

Odcinamy to, co było i patrzymy w przód...

– Dokładnie tak. Ja lubię stwierdzenie, że historię trzeba znać, ale nie można nią żyć. Warto docenić nasz bilans. Niech rywale będą świadomi naszego potencjału, żeby nogi i ręce im drżały przy okazji starcia z Anwilem Włocławek. Teraźniejszość i przyszłość to jednak nowa kwestia. Nic nie jest pewne – możliwe, że we Wrocławiu odniesiemy pierwszą porażkę, a WKS Śląsk spektakularnie zwycięży. Ale może być tak, że nie damy im centymetra wolnej przestrzeni, będzie skuteczność i wygramy. Nie ma co gdybać. Mecz już jutro.

Odnieśmy się jeszcze do kwestii rywalizacji na parkiecie – co możesz powiedzieć o przygotowaniu do najbliższego meczu?

– Myślę, że taktycznie jesteśmy przygotowani dobrze. Wszystko to kwestia realizacji planu. Oczywiście zmagamy się ze swoimi problemami, bo nie jest tak, że ich nie mamy. Brak Szymona odmienił nasz styl ataku i przede wszystkim obrony – to niewiarygodnie doświadczony zawodnik i wie, jak się ustawić, by nadrobić np. braki szybkości. W ciągu tygodnia niektórych graczy dopadła choroba, podobnie było przed Astorią. To nam psuje trening, ale trudno, tak już jest. Nie będę mówił, że WKS Śląsk to trudny zespół, bo każdy jest trudny, ale i każdego można ograć. Zobaczymy jak będzie – jedziemy do Wrocławia po piąte zwycięstwo.

Dla ciebie ten pojedynek wiąże się z dodatkowymi emocjami?

– Jest pewien sentyment. Ale w moim przypadku nawet jadąc do Radomia, w którym grałem dawno temu, odżywają wspomnienia. W końcu spędziło się trochę czasu na tamtej sali czy klubowych korytarzach. Nie jest to jednak ten sam sentyment, co w przypadku przyjazdu z Lublinem lub Wrocławiem do Hali Mistrzów – wtedy był zdecydowanie większy.