Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

Sebastian Kowalczyk: Braki nadrabiam zadziornością

Sobota, 26 Czerwca 2021, 11:14, Michał Fałkowski

- Znam siebie jako koszykarz i wiem, że pewne braki muszę nadrobić zadziornością oraz agresywnością - mówi Sebastian Kowalczyk w pierwszej rozmowie po podpisaniu kontraktu z Anwilem Włocławek.

Sebastian Kowalczyk w ekstraklasie spędził już kilka dobrych sezonów, ale skład Rottweilerów zasilił po raz pierwszy. W poprzednich rozgrywkach reprezentował Polpharmę Starogard Gdański i kiedy uporał się ze wszystkimi problemami, jego forma zaczęła zwyżkować. Kowal ma nadzieję na kontynuację tego procesu.

Obrońca wchodzi w najlepszy wiek dla koszykarza – mieszanka młodości z doświadczeniem z pewnością niejednokrotnie pomoże drużynie.

W pierwszej rozmowie po podpisaniu kontraktu z Anwilem Włocławek zawodnik opowiedział o swoich przewidywaniach dotyczących zbliżającego się sezonu.


MICHAŁ FAŁKOWSKI: Czy fakt, iż twoja narzeczona jest włocławianką pomagał ci, czy troszkę "przeszkadzał?". Czasem takie dodatkowe emocje mogą utrudniać podjęcie realnej, pragmatycznej decyzji. Ostatnio rozmawiałem o tym z Kamilem Łączyńskim i zgodził się ze mną, że tego typu dodatkowe bodźce powinny być zostawione z boku.

SEBASTIAN KOWALCZYK: Myślę, że tak, aczkolwiek ja zawsze chciałem grać we Włocławku. Nie będę tego ukrywał, więc gdy teraz nadarzyła się okazja, to po prostu skoncentrowałem się na tym, aby doprowadzić sprawę do szczęśliwego końca. Oczywiście jednak, fakt, iż narzeczona pochodzi stąd, we Włocławku cały czas mieszka jej rodzina, też miał istotny wpływ. Myślę, że po prostu wszystko zbiegło się w dobrym czasie.

Czy w podjęciu decyzji pomagał ci fakt, że z coachem Frasunkiewiczem znacie się jeszcze z Gdyni? Występowaliście w jednym zespole – czy to pomoże we współpracy w najbliższych miesiącach?

- Znajomość z coachem Przemkiem była na pewno jednym z najważniejszych aspektów tego, że chciałem podpisać kontrakt we Włocławku, jak nie najważniejszym. W Asseco graliśmy i trenowaliśmy razem przez trzy lata, tamta współpraca bardzo dużo mi dała i dziś cieszę się, że będę pracował pod jego skrzydłami. Trener zna mnie bardzo dobrze. Czasem śmieje się, że zna mnie lepiej, niż ja sam siebie, bo często przekazywał mi bardzo trafne uwagi, dużo widział, zwracał uwagę na szczegóły. I choć oczywiście nie mogłem powiedzieć wtedy – gdy razem graliśmy – że na pewno będzie trenerem po zakończeniu kariery, to jednak wszystko się ku temu skłaniało. Pamiętam, że gdy jacyś młodzi zawodnicy obijali się troszkę na treningach, był pierwszym który mocno i stanowczo zwracał uwagę. Także – trener zna mnie dobrze, zna moje dobre i słabsze strony i na pewno wie, jak mnie wykorzystać.

Czy możemy tak to określić, że po czasie kontuzji w Legii Warszawa, do Polpharmy Starogard Gdański szedłeś się odbudować?

- Dokładnie z takim nastawieniem szedłem do Polpharmy. Wiadomo jak to było wcześniej. Odniosłem kontuzję, wróciłem do gry, okazało się, że za szybko, znowu kontuzja… W Starogardzie Gdańskim chciałem się odbudować jako koszykarz, niestety początki nie były łatwe. Drużynę dotknął koronawirus, sześciu graczy przebywało na kwarantannie i to takiej dłuższej. Ja byłem poza treningiem 30 dni i cały sezon przygotowawczy poszedł na marne. Nie miałem więc formy na początku rozgrywek, to z kolei spowodowało dolegliwości z pachwiną. A wiadomo jak to jest z pachwiną – nie jest to być może super bolesne, ale uciążliwie przy bieganiu czy zmianach kierunku.

W takim razie pytanie kolejne: z jakimi oczekiwaniami przychodzisz do Włocławka?

- Gdy już jednak uporałem się ze wszystkimi problemami, druga runda w Polpharmie, jeśli chodzi o moją grę, wyglądała lepiej. Czułem się pewniej, urazy poszły w zapomnienie, złapałem stabilność i na pewno życzyłbym sobie, aby zachować tę ciągłość we Włocławku. Ostatnie kilka miesięcy to czas, w którym czułem się dobrze na parkiecie, czułem pewność w grze i liczę, że uda się to kontynuować. Wiadomo, to będzie inna rola w zespole mającym inne aspiracje, ale jestem gotowy.

Coach Franc mówi o tobie, że jesteś „zadzior”, że grasz agresywnie, ale też, że jesteś niedoceniany w Polsce jako defensor. Zgodzisz się z tym? On widzi w tobie gracza, który dzięki tego typu cechom, może "kupić" włocławską publikę, która, jak wiadomo, wspiera, ale też – wymaga.

- Jeśli trener tak mówi, to coś w tym musi być. Jaw każdym meczu daję z siebie wszystko, co mam. Znam siebie jako koszykarz i wiem, że pewne braki muszę nadrobić zadziornością, agresywnością. Dla mnie to jest naturalna rzecz. Wiadomo, każdy kibic ma swoją opinię na temat danego zawodnika. Jeśli docenią mnie jako gracza walczącego na parkiecie, to oczywiście super, to jest to plus. Dla mnie liczy się jednak coś innego i tego trzymam się od lat – chcę po każdym meczu móc spojrzeć w lustro i powiedzieć: „Dałem z siebie 100 procent”. Czasem po prostu rywal jest lepszy, mecze są różne, ale jak jest walka, jak pokazujesz, że ci zależy na grze, na klubie, to uważam, że to jest właściwa droga.

Gdy mówię "Hala Mistrzów", jakie masz pierwsze skojarzenie? Jakieś konkretne wspomnienie? Mecz? Akcja?

- Co ciekawe, nie mam żadnych niemiłych wspomnień. Zawsze to były pozytywne emocje, a przecież przez całą karierę grałem w Hali Mistrzów jako zawodnik drużyny przeciwnej. Takie podstawowe, pierwsze skojarzenie to pewien mecz telewizyjny, rozgrywany był w weekend około południa. Trenował nas wówczas Tane Spasev, a ja zanotowałem dwie ciekawe indywidualne akcje. Pierwsza – celny rzut z połowy boiska, chyba na koniec trzeciej kwarty. Do dziś mam to w pamięci. I pamiętam jeszcze, że w tamtym czasie liga za najbardziej efektowne wejście na kosz przyznawała „Suzuki Drive Miesiąca”. I ja otrzymałem tę nagrodę, wciskając się gdzieś między dwóch obrońców Anwilu i trafiając lay-upa.

To tyle, jeśli chodzi o grę w ekstraklasie, ale mam coś jeszcze. W 2010 roku, właśnie w Hali Mistrzów świętowałem swoje jedyne złoto Mistrzostw Polski U-20. Grałem wtedy w Polonii 2011 Warszawa.

Masz 28 lat, wchodzisz w najlepszy wiek dla koszykarza, sportowca. Z jakimi oczekiwaniami przychodzisz do Włocławka i czego będziesz wymagał od siebie w kontekście przełożenia na grę zespołu?

- To jest bardzo proste. Chciałbym wygrywać. A co dalej? Zobaczymy. Rolę swoją znam – w teorii mam pomagać na obu pozycjach: jeden i dwa. Jako rozgrywający będę chciał, aby gra się kleiła i moi koledzy czuli, że mogą liczyć ode mnie na dobrą organizację zagrywki. A gdy będę ustawiony jako dwójka, to wiadomo, trzeba także częściej szukać okazji do rzutu. Ale to bardzo ogólnikowa teoria. Chcę zaznaczyć, że to wszystko jest bardzo płynne, a indywidualne występy to sprawa drugorzędna. Chciałbym po prostu wygrywać. Chciałbym, by Anwil wygrywał.