Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

Szymon Szewczyk: Nadal mnie to rajcuje

Wtorek, 01 Października 2019, 19:39, Michał Fałkowski

- Jestem dumny, że mogę grać w mistrzowskiej drużynie, walczyć o kolejne mistrzostwo Polski, reprezentować Polskę na mapie Europy i do tego być jeszcze kapitanem tej ekipy - mówi Szymon Szewczyk.

Michał Fałkowski: Namówię cię na szczery wywiad? Namówię cię na autorefleksje?

Szymon Szewczyk: Próbuj. Zobaczymy.

Masz 36 lat, prawie 37. Jesteś – nie trzeba bać się tego stwierdzenia – w schyłkowym wieku dla koszykarza. Jednocześnie, jesteś koszykarzem spełnionym, zwłaszcza ostatnie sezony pełne są sukcesów: złoto, brąz, złoto, złoto. Skąd czerpać motywację do kontynuowania kariery w takich okolicznościach?

- Koszykówka dała mi wszystko. Poza rzeczami oczywistymi, jak sukcesy, medale, trofea, także inne, równie wartościowe, a może nawet bardziej. Poznałem moją żonę, poznałem mnóstwo wspaniałych ludzi, przyjaciół, także osoby, z którymi mam kontakt sporadyczny, ale np. chodzi mi o gwiazdy szołbiznesu, to przecież zawsze ciekawe doświadczenie. Dodatkowo zwiedziłem wiele krajów, widziałem fantastyczne miejsca i – nie ma co ukrywać – zarobiłem pieniądze, dzięki czemu nie muszę martwić się „o jutro”. I właśnie dlatego nadal chcę robić to, co kocham.

Wypomniałeś mi wiek – no trudno! (śmiech) – ale ja nadal mam ciary przed meczem. A jeśli masz ciary, jeśli trochę skręca cię w żołądku przed meczem, jeśli czujesz, może nie tremę, ale jakiś miły niepokój, to znaczy, że to nadal cię rajcuje. A jeśli rajcuje to czemu to rzucać?

Czyli po prostu mentalnie jeszcze nie czujesz, abyś musiał czy chciał kończyć. A fizycznie? Ciało na pewno daje się we znaki mocniej, niż dekadę temu.

Ba, nawet nie dekadę, a choćby pięć czy dwa lata temu. Zdaję sobie sprawę z tego i doświadczam tego nieustannie, że moja regeneracja po meczu trwa dłużej. Wiem, że nie mogę pozwolić sobie na wszystko, na co mogłem pozwolić sobie kiedyś. Jednakże, choć moje ciało odzywa się do mnie, raz rzadziej, raz częściej, to ogółem nie mogę narzekać (wywiad przeprowadzony przed meczem o Suzuki Superpucharu Polski, w którym Szewczyk doznał kontuzji łąkotki – przyp.M.F).

Młodzi czasami się ze mnie śmieją, ze „starego”, że tu mnie boli, tam strzyka, ale ja zawsze im odpowiadam, że z chęcią zobaczę ich, jak będą wyglądać, poruszać się i trenować w wieku prawie 37 lat. Zdarza się, że pytałem mojego młodszego kolegę ile lat gra w koszykówkę. Gdy otrzymałem odpowiedzi, że siedem, osiem czy dziesięć lat, zawsze odpowiadałem: „Widzisz, to teraz pomyśl ile już grasz, jak długo, ile cię to kosztowało, a teraz pomnóż razy dwa, żebyś trochę wczuł się w moją sytuację”. Oczywiście, to są rozmowy żartobliwe, bo każdemu życzę kariery jak najlepszej i jak najdłuższej.

Powtórzę moje pytanie, bo nie do końca na nie odpowiedziałeś. Skąd czerpie motywację do gry i dalszego wysiłku koszykarz, który ma jako sportowiec wszystko, jest ustawiony finansowo, a jednak ciało zaczyna już się odzywać? Miłość do sportu jest ważna, ale przecież mógłbyś powiedzieć: „ja już nic nie muszę”.

- Tak, mógłbym powiedzieć jak Josip Sobin, który śmiał się, że za dwa-trzy lata to już tylko „fishing, fishing”! No i widzisz, ja uważam, że ten „fishing” nie jest jeszcze dla mnie. Po prostu. Koszykówka nadal sprawia mi radość. Uwielbiam media, wszyscy kibice wiedzą, że komentuję mecze, ale to jednak nie jest to samo.

Gdy doznałem kontuzji łokcia w Warszawie półtora roku temu, jeszcze leżąc na parkiecie zadałem sobie pytanie: „czemu ja?”. I gdzieś w głowie pojawiła się myśl: „bo ty sobie poradzisz!”. I rzeczywiście, wiedziałem, że sobie poradzę. Powiedziałem sobie, że kiedyś skończę karierę, ale nie w taki sposób. To ja wybiorę moment zakończenia mojej przygody z koszykówki. Dziś czuję, że ten moment jeszcze nie nadszedł.

Ale doskonale wiem, że coraz częściej myślisz o „planie B”…

- …tak. O przejściu na ciemną stronę mocy, co (śmiech)? Wiadomo. Jak każdy człowiek przygotowuję się, bo przecież kiedyś karierę zakończę i nie chciałbym wówczas obudzić się rano w łóżku z myślą: „i co teraz?”. Dlatego tak mocno zaangażowałem się w komentowanie meczów – bo przecież wszyscy zawsze mi mówili: „dużo gadasz, dużo gadasz!”, no to teraz mam pole do popisu! – dlatego mam już od dawna zrobione papiery trenerskie… Ale mogę zmienić wątek na chwilę?

Dygresja Szymona Szewczyka? Dygresja, która potrafi trwać więcej, niż wątek główny? Proszę bardzo!

- Bo chodzi mi o tę telewizję. Bardzo żałuję, że nie mogłem komentować meczów kadry w Chinach. Wiadomo, człowiek już wypadł poza obszar zainteresowania trenera, są inni, młodsi zawodnicy, ale ja tak mocno utożsamiam się z kadrą, byłem przecież jej kapitanem, że liczyłem, iż chociaż uda mi się skomentować kilka spotkań i oddać swoje emocje na wizji. Już nawet przygotowywałem się do tego, robiłem sobie statystyki i tak dalej. Niestety, nie było mi to dane, czego bardzo żałuję, ale korzystając z okazji – chylę czoła przed chłopakami, chylę czoła przed sztabem. Fantastyczna robota!

A NBA będziesz komentować?

- Taki jest plan! Oczywiście, wszystko w granicach rozsądku: nadal jestem czynnym graczem, mecze, treningi, regeneracja – to jest priorytet. Ale w ramach możliwości czasowych będę dalej komentował. Bo wiesz jak to jest: naoglądam się tego NBA, to potem latam jak w finałach…

…i rozdaję plakaty. Krzysiek, ty byłeś na plakacie (pytanie do siedzącego obok Krzysztofa Sulimy – przy. M.F.)?

Krzysztof Sulima: Nie, ja nie. Damian Kulig był.

Szymon Szewczyk: Krzysia nie było. Był Damian, był Łukasz Wiśniewski, był chyba Karol Gruszecki… Pozdrawiam wszystkich chłopaków, Grucha, wracaj do zdrowia!

Jaki masz cel na ten sezon?

- Nie ma „mój” cel. Jest „nasz” cel. Ciągle to podkreślam chłopakom w szatni. Wiadomo, że w tym roku mamy bardzo mocny zespół, już jutro chcemy zdobyć pierwsze trofeum (wywiad przeprowadzony przed meczem o Suzuki Superpuchar Polski – przyp. M.F.), każdy z tych graczy ma wielki talent do gry w koszykówkę, ale o tym czy osiągniemy sukces, zadecyduje szereg czynników, a przede wszystkim: nasza ciężka praca i nasze nastawienie. To nie może być „ja”, to musi być „ja w zespole”. Na razie wszystko układa się bardzo pozytywnie, ale musimy mieć świadomość, że definiuje nas każdy kolejny mecz.

Rozmawialiśmy o motywacji na początku. Nie ma co ukrywać, łatwiej o motywację do dalszej gry w Anwilu Włocławek, który będzie walczył o trzecie mistrzostwo z rzędu i będzie chciał pokazać się z lepszej strony w Europie, niż w klubie, który za swój cel stawia sobie np. wejście do ósemki.

- Zdecydowanie. Zdarza się przecież, że ci koszykarze, którym bliżej do zakończenia kariery, wybierają, nazwijmy to, żeby nikogo nie obrazić, „bezpieczną przystań” i tak sobie grają raz lepiej, raz gorzej przez kilka kolejnych miesięcy. Ja chyba bym jednak tak nie umiał, choć przecież też nie wiem, co przyniesie los. Jestem jednak dumny, że przy tych wszystkich okolicznościach, o których wcześniej rozmawialiśmy, mogę grać w mistrzowskiej drużynie, walczyć o kolejne mistrzostwo Polski, reprezentować wraz z moimi kolegami Polskę na mapie Europy i do tego być jeszcze kapitanem tej ekipy.

Pierwszy raz i nie-pierwszy raz…

- Nie pierwszy w ogóle, bo przecież byłem kapitanem kadry, ale pierwszy raz w klubie. To naprawdę coś dla mnie znaczy. Bo z jednej strony ja zawsze lubiłem dużo gadać, lubiłem organizować życie zespołu w szatni, lubiłem reprezentować chłopaków czy to w rozmowie z trenerem czy prezesem, ale robiłem to tak mimochodem, bo taką mam naturę, bo zespół jest dla mnie na pierwszym miejscu. Ale z drugiej strony: teraz zostałem do tego wybrany. To miłe uczucie, choć nastawienie pozostaje takie samo. Dobro drużyny jest najważniejsze.

To trochę też dla ciebie wyzwanie?

- Każdy z chłopaków w zespole jest inny, każdy ma jakąś swoją przeszłość, swoje oczekiwania i nastawienie, a także życie pozaboiskowe. Moją rolą jest wszystko i wszystkich scalić, co będę się starał robić. Tak, to też jest wyzwanie, ale czekam na nie z niecierpliwością i pozytywnym podejściem.

Masz jeszcze trójkę „z przodu”. A widzisz siebie grającego w basket z czwórką „z przodu”?

- Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Nawet sam się zastanawiałem ostatnio, jak to będzie za rok, czy nadal będę jeszcze grał, a jeśli tak to z kim i gdzie. Wrzuciłem nawet posta z pytaniem, bardziej retorycznym, bo przecież nikt mi na to nie odpowie: „Czy to już ostatni taniec?”. Czy to już ostatni sezon? Nie wiem…

Tak jak powiedziałem wcześniej: głowa bardzo chce, ciało – tak – jeszcze daje radę, do tego mam wielkie wsparcie rodziny – gram w koszykówkę nadal także dla moich dzieci – to jednak nie umiem odpowiedzieć na pytanie co będzie za rok. Miałem kiedyś takie marzenie, żeby zagrać z moimi dziećmi w jednym zespole, ale córka Wiktoria wybrała siatkówkę, z kolei syn Emilio ma dopiero osiem lat, więc to raczej niemożliwe. Niemniej, przychodzą takie myśli do głowy, żeby może w przyszłości założyć klub? Mój tata Mirosław pomógł mi na tyle, na ile mógł, a potem „wysłał” mnie w świat i resztę decyzji podejmowałem sam. Tak samo ja bym chciał przekazać swoim dzieciom tyle, ile będę tylko w stanie. Chcę przy tym być i to też jest takie myślenie pod kątem tego, co będzie działo się po karierze.

Gdy rodziny nie było, byłeś tylko koszykarzem. Potem pojawiła się żona, dzieci, musiałeś być trochę koszykarzem, a trochę mężem i ojcem. Wiadoma rzecz. Pytanie brzmi: czy czujesz, że jesteś w trakcie przechodzenia z fazy „bardziej koszykarz” do „bardziej tata/mąż”?

- Odpowiem tak: Zawsze starałem się być możliwie najlepszym tatą. Nawet wtedy, gdy Agnieszka przyleciał z malutką Wiktorią do Rosji, a ja byłem tak zaaferowany myciem dziecka, że mała zrobiła plusk i wpadła do wody… nawet wtedy gdy niosłem ją w nosidełku i przewróciłem się na schodach, uderzając boleśnie w piszczel, ale przede wszystkim starałem się, aby mała nie wypadła… nawet wtedy, gdy będąc z Emilio w szpitalu prawie zemdlałem, gdy pobierali mu krew, a przecież miałem być twardy jak skała…

Przez kilka ostatnich dni syn ciągle pytał mnie czy przyjadę do niego na mecz w sobotę. Pytał i pytał, dawał do zrozumienia, że to dla niego jest bardzo ważne, abym był tam z nim. Oczywiście pojadę. I chyba nie skłamię, gdy powiem, że to właśnie są najpiękniejsze chwile w życiu, choć człowiek czasem nie zdaje sobie z tego sprawy. No i masz. Chciałeś autorefleksyjnie i wyszło autorefleksyjnie…