Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

Jakub Karolak: Jestem dumny, że będę grał w Anwilu

Środa, 26 Czerwca 2019, 13:04, Michał Fałkowski

Jakub Karolak to pierwszy nowy zawodnik w szeregach Rottweilerów. Zapraszamy na wywiad, w którym gracz opowiedział o swojej karierze, postępie i zdradził nieco kulis transferu do Włocławka.

Michał Fałkowski: Czytałeś co na twój temat powiedział trener Legii Warszawa, Tane Spasev (wywiad można przeczytać na portalu polskikosz.pl – przyp. M.F.)?

Jakub Karolak: Czytałem, oczywiście jest mi bardzo miło słyszeć takie słowa, ale też jednocześnie nie było to dla mnie zaskoczenie, bo trener Spasev wielokrotnie mówił mi to w cztery oczy. Zawsze we mnie wierzył, w swoim zespole powierzył dużą rolę, a w trakcie sezonu otworzył oczy na wiele na wiele spraw boiskowych.

Co konkretnie?

- Tane Spasev ściągnął mnie do Legii, bo widział we mnie potencjał, abym zrobił progres w swojej grze. Podobnie zresztą jak teraz Igor Milicić. Trener Spasev zawsze wywierał na nas taką pozytywną presję, aby całkowicie podporządkować się koszykarskiej rutynie, bo tylko to pozwoli stać się lepszym. Jeśli chodzi o mnie, to mogę przyznać, że od listopada przeszedłem na konkretną dietę, do której zacząłem podchodzić bardzo restrykcyjnie i momentalnie odczułem, jakie to daje efekty, jak mój organizm reaguje i myślę, że to znacząco przełożyło się na jakość gry.

W Legii miałeś świetny sezon, dużo osób to teraz podkreśla, ale mam wrażenie, że patrzy się głównie na punkty – średnio 14,9 w meczu. Tymczasem chodzi też, a może przede wszystkim, o sposób gry…

- W Warszawie nauczyłem się lepiej grać z piłką i lepiej czytać grę. Trener Spasev zwracał bardzo mocno uwagę na moje zachowanie przy akcjach pick and roll, chcąc, abym kontrolował nie tylko ruch swojego wysokiego gracza, jego obrońcę i swojego obrońcę, ale też patrzył na ruch graczy pozornie nie biorących udziału w grze. Dzięki temu podejmowanie decyzji stało się dla mnie łatwiejsze, a ja z gracza, który bazował głównie na zagrywkach „off-screen” (wyjście do rzutu po zasłonie – przyp. M.F.) czy „spot up” (rzut z miejsca po podaniu), stałem się koszykarzem, który także kreuje sobie pozycję.

Twój talent strzelecki dojrzał już kilka lat temu trener Miodrag Rajković, który ściągnął cię do wielkiego wówczas PGE Turowa Zgorzelec.

- Trafiłem tam mając 19 czy 20 lat. Nagle znalazłem się obok będących w swojej najlepszej formie w karierze: Łukasza Wiśniewskiego, Michała Chylińskiego czy Nemanji Jaramaza. W składzie byli także J.P. Prince czy Tony Taylor. Tymczasem trener Rajković ściągnął mnie do siebie, bo jak się okazało, miał na mnie pomysł. Choć byłem młody i nieopierzony, trener odważnie na mnie stawiał i często grałem w pierwszej piątce. Układ był prosty. Popełniam błędy – siadam, nie popełniam – gram dłużej. I choć bywały mecze po dwie-trzy minuty, były i takie, w których grałem 12-15 czy więcej.

Dla ciebie było to zaskoczenie?

- Trochę tak, ale dowiedziałem się, że uwagę trenera Rajkovicia przykułem już dużo wcześniej, podczas Mistrzostw Polski U20 zanim nawet trafiłem do MKS-u Dąbrowa Górnicza. Potem podpisałem kontrakt w Dąbrowie, która wówczas rywalizowała w 1. lidze i pojechaliśmy na sparing do Zgorzelca. Zagrałem dobrze, rzuciłem kilkanaście punktów, czym utwierdziłem trenera Rajkovicia w tym, że warto się mną zainteresować. I tak, rok później, po sezonie w Dąbrowie Górniczej, trafiłem do PGE Turowa. Trener znał mnie więc i nie bał się na mnie postawić. Myślę sobie, że rozumował w ten sposób: dawał mi grać od początku, wiedząc, że nawet jak młody coś spieprzy, to za chwilę na parkiecie pojawią się wyjadacze typu Wiśnia czy Chylu i odrobią. A jak młody trafi kilka rzutów, to tym lepiej dla zespołu i dla niego samego. Chłopaki też to rozumieli, choć na treningach dostawałem w kość. Gdy krył mnie Wiśnia, wiedziałem, że będzie bardzo, bardzo ciężko.

Twoja kariera wygląda trochę inaczej, niż „modelowa”. To znaczy, większość młodych koszykarzy zaczyna spokojniej, od klubów niższej rangi i powoli pną się w górę. Ty zacząłeś z wysokiego „c”, a po PGE Turowie przeniosłeś się do Trefla, następnie do Legii. Nie obrażając nikogo, wiesz o czym mówię?

- Tak, wiem o co chodzi i już tłumaczę mój tok rozumowania. Trzyletni kontrakt z PGE Turowem to była okazja, którą trzeba było wykorzystać. Po prostu. Bierzesz i skaczesz na głęboką wodę, albo rezygnujesz i może już więcej nigdy nie dostaniesz takiej oferty. Ja skoczyłem i nie mogłem żałować. PGE Turów był na topie, zdobyliśmy mistrzostwo, graliśmy w Eurolidze, EuroCup, VTB i Europe Cup. Moja rola na początku była niewielka, ale już opowiedziałem, że świetnie wpasowana w zespół. Natomiast po dwóch latach doszło do tąpnięcia w Zgorzelcu i klub zaczął walczyć o inne cele. Zmienił się trener, przyszedł Piotr Ignatowicz, a moja rola wzrosła. Miałem więcej minut, grałem skutecznie.

Gdy po sezonie szukałem nowego klubu i wybierałem Trefl Sopot, to nie był więc regres. Nie przechodziłem z wielkiego PGE Turowa to słabszego klubu. Oba kluby plasowały się wówczas na mniej więcej podobnym poziomie, a ja chciałem sprawdzić się w nowym otoczeniu. Dlatego padło na Sopot. Gdy po dwóch latach znów przyszło do podejmowania decyzji, także nie szedłem w dół. Pokazał to sezon. Choć wielu skreślało Legię i mówiło, że nie mamy szans na awans do play-off, zrobiliśmy to i postawiliśmy się Arce Gdynia.

O Legii w ogóle przez cały sezon mówiło się, mam wrażenie, tylko w pozytywnym kontekście.

- Tane Spasev przyszedł w połowie wcześniejszych rozgrywek i nie mógł wprowadzić wszystkich swoich pomysłów czy wizji, a gdy budował skład na sezon 2018/2019 – już tak. Od początku dobrze to funkcjonowało, choć wiadomo, do czołówki trochę brakowało. Mogę zdradzić, że po zakończeniu rozgrywek otrzymaliśmy filmik, który nigdy nie ujrzy światła dziennego. To tylko taki smaczek dla zespołu – wypowiedzi różnych ekspertów, którzy przed sezonem skreślili nas i mówili, że nic nie osiągniemy.

Legia nie chciała cię teraz zatrzymać?

- Chciała, ale trener Spasev szybko powiedział mi, że zrobiłem duży progres w grze, moja wartość jest wyższa i jeśli pojawi się oferta z lepszego klubu, to nie będzie mnie namawiał na pozostanie. Gdy okazało się, że zainteresowany jest Anwil, uznał, że lepszej sytuacji, niż gra pod okiem trenera Igora Milicicia nie mogłem sobie wyobrazić. Kiedy więc ostatecznie podpisałem kontrakt we Włocławku, jako pierwszy dowiedział się o tym Tane Spasev. Stwierdził wówczas, że taka kolej rzeczy i zasłużyłem na to.

Zdradź trochę kulis podpisania kontraktu z Anwilem. Co, kto, gdzie i jak?

- To byś musiał zapytać mojego agenta. Ja jestem dumny z faktu, że będę reprezentował barwy mistrza kraju i razem z Anwilem Włocławek walczył nie tylko o obronę mistrzostwa, ale też grał w Lidze Mistrzów. Także możliwość współpracy z Igorem Miliciciem jest ekscytująca. Włocławianie prezentowali świetną koszykówkę, zwłaszcza w play-off, gdy odpadali kolejni wysocy, a mimo to zespół jako całość okazał się nie do złamania.

Długo rozmawiałeś z trenerem Miliciciem na temat podpisania kontraktu? Nasz szkoleniowiec słynie z tego, że przez telefon potrafi ze szczegółami opowiadać o detalach swojej wizji i roli zawodnika w zespole.

- Mogę zdradzić, że najpierw o zainteresowaniu ze strony Anwilu Włocławek dowiedziałem się od mojego agenta podczas niedawnej gali Energa Basket Ligi. Gdy razem uznaliśmy, że to jest świetna oferta, na drugi dzień zadzwonił do mnie trener Milicić. I fakt. Rozmowa była bardzo szczegółowa oraz długa. Kilkadziesiąt minut. Najpierw trener zapytał mnie co moim zdaniem mogę dać drużynie, a następnie tłumaczył czego by oczekiwał ode mnie. Powiedział, że nie tylko chce wykorzystać mnie jako strzelca, ale również widzi w mojej grze elementy, które mogę poprawić. Zwracał mi uwagę na zbiórki, że bardzo liczy na mnie w tym zakresie, bo ważne jest dla niego, aby zespół grał szybko i pchał piłkę do przodu. Przyznaję, że po tej rozmowie byłem zbudowany i wiedziałem, że chcę grać dla Anwilu.

Zatem witamy w Anwilu, ale podobno w finale play-off kibicowałeś Polskiemu Cukrowi Toruń?

- Tak, już słyszałem tę historię (śmiech)! To oczywiście nieprawda. Finały play-off oglądałem z perspektywy kanapy, a więc perspektywy kibica i byłem absolutnie bezstronnym widzem. Pewien portal poprosił mnie jednak o opinię oraz typ na finał i ja wskazałem torunian w roli faworyta z uwagi na problemy kadrowe Anwilu. Ot, cała historia (śmiech). Jak widać, kiepski ze mnie ekspert, dużo lepiej radzę sobie na parkiecie.