Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

Igor Milicić: Ten sezon to „wielki powrótâ€?!

Poniedziałek, 06 Czerwca 2016, 9:58, Michał Fałkowski

- Chcę przypomnieć fanom, że rok temu przed sezonem nie mieliśmy komfortu wybierania zawodników. Przeciwnie: zawodnicy nie chcieli przychodzić do Włocławka. Dzisiaj jest inaczej i jeśli ma być progres, trzeba dokonać zmian. W sezonie 2016/2017 chcemy być pretendentem do medalu od samego początku rozgrywek mówi w wywiadzie podsumowującym rozgrywki zakończone na czwartym miejscu trener Anwilu Włocławek, Igor Milicić.

- Chcę przypomnieć fanom, że rok temu przed sezonem nie mieliśmy komfortu wybierania zawodników. Przeciwnie: zawodnicy nie chcieli przychodzić do Włocławka. Dzisiaj jest inaczej i jeśli ma być progres, trzeba dokonać zmian. W sezonie 2016/2017 chcemy być pretendentem do medalu od samego początku rozgrywek – mówi w wywiadzie podsumowującym rozgrywki zakończone na czwartym miejscu trener Anwilu Włocławek, Igor Milicić.

Panie trenerze, czy zakończony przed kilkoma dniami sezon 2015/2016 należy odbierać jako sukces, czy może jednak jest pewien niedosyt ze względu na brak medalu?

Igor Milicić: Przede wszystkim udało nam się sprawić, że klub wrócił na tory, na których powinien być. Przed sezonem wydawało się to mało prawdopodobne, abyśmy osiągnęli coś więcej, niż awans do ósemki: klub był poza play-off, trapiony problemami, kibice nie chcieli oglądać drużyny w Hali Mistrzów. Tymczasem dzięki solidnej pracy zrealizowaliśmy nasz cel i awansowaliśmy dalej, a także przekonaliśmy ludzi, żeby w nas uwierzyli i nam kibicowali. Oceniam tym samym wejście do półfinału jako sukces klubu, sztabu i zawodników choć… niedosyt oczywiście pozostaje gdy jest się w strefie medalowej, będąc jednocześnie jedynym klubem bez medalu.

Myśli pan jeszcze o tym, co poszło nie tak w meczach o brąz z Energą Czarnymi Słupsk?

- Łatwo być generałem po bitwie. Na pewno nie wyszedł nam mecz we Włocławku, a w Słupsku długo trzymaliśmy się naszego planu. Niestety, rywale praktycznie każdą kwartę kończyli celnymi trójkami, dzięki czemu na kolejny etap meczu wchodzili coraz bardziej naładowani i nakręceni.

Na pewno wpływ na naszą grę miały nietypowe kontuzje. A to wybity lub złamany palec, a to zerwany mięsień, a wszystko dotyczyło dłoni. Dodatkowo, wirus przyplątał się Fiodorowi Dmitriewowi. I w momencie, w którym rywale blokowali nasze opcje numer 1 czy 2 w ofensywie, brakowało zdrowych rąk do rzucania. Dzisiaj niektórzy próbują zrzucić wszystko na karb złego przygotowania fizycznego, co mnie trochę śmieszy. W meczach o brąz biegaliśmy lepiej od Czarnych i rzuciliśmy więcej punktów z kontr, niż rywale, którzy przecież słyną z takiej gry.

Powiedział pan: „przekonaliśmy ludzi, żeby w nas uwierzyli i nam kibicowali”. Co to znaczy?

- Niektórzy zapominają, że ubiegłego lata, przy podpisywaniu każdego kolejnego zawodnika – no może poza Davidem Jelinkiem i trochę Fiedją Dmitriewem – było sporo emocji i to niekoniecznie pozytywnych. Zdarzała się krytyka ze strony kibiców. Dwie polskie jedynki, których nikt nie chciał, kontuzjogenny – podobno – Piotr Stelmach, Robert Tomaszek, który statystycznie nigdy nie wypadał imponująco, Bartek Diduszko, dwa lata temu grający jeszcze w II lidze… Tymczasem zespół poprzez swoją pracę i determinację pokazał, że jest godny noszenia koszulki Anwilu Włocławek. Graliśmy bardzo solidnie i nagle zmieniło się podejście naszych kibiców. Ja od początku byłem świadomy, że ciężka praca, zaangażowanie i walka to była jedyna droga do dwóch rzeczy: wyników oraz odzyskania zaufania fanów.

Taki paradoks: latem kibice narzekali na transfery, a mniej więcej w połowie sezonu dominowały opinie o tym, że sezon musi być zakończony medalem. I dzisiaj fani chcieliby, aby większość tych graczy została.

- Wiadomo: apetyt rośnie w miarę jedzenia. My jednak zawsze wiedzieliśmy, że musimy twardo stąpać po ziemi i to czyniliśmy, bo sami najlepiej znaliśmy mankamenty naszej drużyny. Od początku wiedzieliśmy, że indywidualnie mieliśmy bardzo słabą drużynę pod względem atletyczności, co w sposób bezpośredni przekładało się na grę w obronie. Stąd pomysł trochę innego rodzaju gry w defensywie, aby ukryć wady, a zespołowością przekuć wszystko w solidność. Dzisiaj mogę powiedzieć: nie zawsze nasza gra w ataku była porywająca, ale też mieliśmy jednego, dwóch graczy, którzy w ofensywie byli w stanie zagrać jeden na jednego i zrobić z tego przewagę. Stąd wiedzieliśmy, że jeśli mamy wygrywać, musimy to robić defensywą. Notabene, statystycznie drugą najlepszą w lidze…

Który moment sezonu był dla pana najszczęśliwszy? Wygrana w Szczecinie w meczu numer cztery?

- Tak. To było takie zwieńczenie pracy mojej, mojego sztabu i moich zawodników. Od początku sezonu mówiliśmy sobie: każdy kolejny mecz aż do play-off. Gdy to zrobiliśmy, wiedzieliśmy, że mamy minimum i możemy grać dalej. Udało się pokonać King Wilki Morskie Szczecin i zameldowaliśmy się w półfinale, gdzie prowadziliśmy 1-0 w serii.

Dobrze się zaczęło, gorzej skończyło.

- Wiem, że po pierwszym zwycięstwie w Radomiu ludzie widzieli nas już w finale. Nawet 1-1 było dobrym rezultatem. Niestety w meczu numer trzy zagraliśmy słabo i pewnie wszyscy pamiętają, że w tamtym meczu bardzo dużo rzutów przestrzeliliśmy spod samego kosza. Jest na to jedno wytłumaczenie: rok wcześniej żaden z naszych zawodników albo nie grał w play-off w ogóle, albo nie grał w play-off o taką stawkę w takiej roli, jaką miał w naszym zespole.

Jakby pan opisał ten sezon jednym zwrotem?

- Sezon 2015/2016 opisałbym tylko w jeden sposób: „wielki powrót”. Wielki powrót klubu, ale też każdego z zawodników, którzy powoli byli odstawiani na boczne tory, a także mój.

Czuje pan dumę po tych 10 miesiącach pracy?

- Ogromną! Klub był zdołowany, zawodnicy niechciani nigdzie indziej w Polsce, trenerzy też nie mieli dobrej passy. Tymczasem wróciliśmy do czołówki.

W czwartek, dzień po ostatnim meczu, spędził pan sześć godzin na rozmowach z zawodnikami. Z każdym indywidualnie.

- Tak. Podsumowywaliśmy sezon, dokonywaliśmy analiz, ale też rozmawialiśmy uczciwie. O tym, co nam się podobało, o tym co niekoniecznie. Każdy mógł mówić wszystko. To były fajne, szczere i męskie rozmowy.

Który moment sezonu był dla pana najtrudniejszy?

- Może nie moment, ale fakt, że mieliśmy całkowicie nowy zespół. I każdego koszykarza trzeba było przestawić na nasz system gry w obronie i w ataku. To musiało potrwać, a przecież na początku sezonu zmieniliśmy dwóch centrów. Dodatkowo, w pewnym momencie sezonu musieliśmy łatać dziury na pozycji numer dwa. Dobraliśmy dwóch zawodników i… wszystko trzeba było zaczynać od nowa. Gdy się zazębiliśmy w końcu, był już właściwie koniec sezonu.

Ten sezon może być bardzo solidną bazą pod kolejny?

- Na pewno.

Ale kibice z pewnością mogą spodziewać się zmian?

- Chcę przypomnieć fanom, że rok temu przed sezonem nie mieliśmy komfortu wybierania zawodników. Przeciwnie: zawodnicy nie chcieli przychodzić do Włocławka. I dzisiaj jest sporo przykładów graczy, którzy rok temu nie skorzystali z naszej oferty i zamiast walczyć z nami w czwórce, albo nie awansowali do play-off, albo wręcz walczyli o utrzymanie. Teraz będzie inaczej i myślę, że łatwiej. Mogę powiedzieć, że Anwil znowu jest kąskiem dla koszykarzy. I nie tylko dlatego, że wróciliśmy na właściwe tory. Także ze względu na samych graczy, którzy do nas przyszli i zanotowali świetne sezony. Właściwie każdy zagrał albo sezon życia, albo zrobił progres. Inni zawodnicy to widzą…

Możemy pokusić się o podsumowanie graczy w kilku zdaniach? Zaczynając od dwóch polskich jedynek, Kamila Łączyńskiego i Roberta Skibniewskiego.

- Kamila nie chciano w Kutnie, a Robert przychodził po kilku miesiącach treningów indywidualnych, bo został zwolniony ze Śląska… Obaj wykonali wielką pracę, dostosowali się do tego, czego od nich oczekiwałem i na pewno dali radę. Prowadzili nas na parkiecie tak, że awansowaliśmy do czwórki i gdyby Robert nie doznał kontuzji, być może ten brąz byłby nasz. Na pewno nie odstawali inteligencją w grze od gwiazd na tej pozycji i obaj wrócili do poważnej koszykówki.

Z dwójkami – Michałem Chylińskim i Danilo Andjusiciem – już tak różowo nie było?

- Na pewno należy usprawiedliwić Michała, który od jakiegoś czasu ma już konkretny termin operacji dłoni, ale mimo to grał w play-off cały czas na własną prośbę i nigdy nie zdecydował się odpuścić. Wielkie podziękowania i szacunek dla niego, a ja jestem pewien, że Michał da nam jakość w kolejnych rozgrywkach. Co do Danilo to przyszedł do nas mocno nieprzygotowany fizycznie i zrujnowany psychicznie. W trakcie sezonu udało się go odbudować i czasem – ze względu na przepis o Polakach – grał nawet za mało, niż na to zasługiwał.

David Jelinek i Bartosz Diduszko rozegrali sezon życia.

- Pod każdym względem. I to w momencie, w którym obaj mieli wielkie problemy w ostatnich latach. David sezon po sezonie znikał z tej największej, europejskiej koszykówki, a Bartek grał nawet w polskiej drugiej lidze. Obaj wrócili w wielkim stylu.

Czwórki, czyli Fiodor Dmitriew i Piotr Stelmach dawały temu zespołowi…

- … solidność, inteligencję w grze i rzut. Myślałem, że w pewnych sferach wydobędę z nich nieco więcej w obronie, ale i tak jestem bardzo zadowolony. Fiedja dał nam stabilność, a Piotrek rozegrał trzeci najlepszy sezon w karierze po Stelmecie i Kotwicy.

I dochodzimy do centrów: Roberta Tomaszka oraz Kervina Bristola.

- Robert sprostał zadaniu i roli kapitana, a na parkiecie dał dokładnie to, co chciałem. On też rozegrał sezon życia. Kervin natomiast miał problemy z adaptacją w naszym zespole. Jak już ogarnął nasz system gry w obronie, dał nam pożytek i impuls.

Z obrony strefowej zrobił pan wizytówkę Anwilu Włocławek. Jak pan reaguje, gdy mówi się o niej „strefa 1-3-1”?

 - Jestem bardzo zadowolony z faktu, że jeszcze nikt – ani kibice, ani trenerzy innych zespołów – nie trafił w sedno. 1-3-1 to bardzo dużo spłycenie. W naszej kombinacji połączyliśmy kilka rodzajów defensyw, których to poszczególne elementy zmieniają się pod kątem każdego kolejnego przeciwnika. Zdarzało się w tym sezonie, że w niektórych meczach celowo nie stosowaliśmy jakiegoś wariantu gry tak, aby wykorzystać go w innym spotkaniu i cieszę się, że nie zostało to rozszyfrowane.

A jakieś zmiany zajdą jeśli chodzi o pomysł na grę zespołu?

- Oczywiście. Zdajemy sobie sprawę z naszych mankamentów. Dlatego chcę, aby drużyna była bardziej atletyczna i większa pod względem gabarytowym. Te dwa walory automatycznie ulepszą naszą obronę. Aczkolwiek trzeba pamiętać, że w tym sezonie miałem zawodników, którzy potrafili się umiejętnie dostosować do naszej gry i dobrze poruszać się w systemie. To też jest bardzo istotne.

Trzon zespołu pozostanie? Łączyński, Skibniewski i Chyliński mają ważne kontrakty. Diduszko i Andjusić opcję pozostania w zespole.

- Nie chcę mówić o nazwiskach. Pytanie czy trzon to trzech czy może sześciu graczy? Fajnie by było zostawić wszystkich, ale jeśli ma być progres, trzeba dokonać zmian. Opisywałem już jak wyglądało konstruowanie zespołu rok temu. Dzisiaj jest inaczej. W sezonie 2016/2017 chcemy być pretendentem do medalu od samego początku rozgrywek.

Co dalej ze sztabem szkoleniowym?

- Nie informowaliśmy o tym, ale w tej materii decyzje zostały podjęte już dwa miesiące temu. Wszyscy zostają. Jestem bardzo zadowolony i z tego miejsca chciałbym podziękować moim współpracownikom za cały wysiłek w tym sezonie. Oceniam ich – Marcina Woźniaka, Grzegorza Kożana, Huberta Śledzińskiego i dwóch fizjoterapeutów – bardzo wysoko. W tym miejscu chciałbym podziękować też graczom, którzy latem, ale też w trakcie sezonu bardzo pomogli nam w procesie treningowym: Grzegorzowi Sołtysiakowi i Bartkowi Matusiakowi.

Czy dalej będzie się pan trzymał idei czterech obcokrajowców w składzie?

- Wszystko zależy od tego, czy będziemy grać w Europie. Jeśli poznamy decyzję właścicieli klubu i głównego sponsora odnośnie tej kwestii, wówczas będziemy mogli podejmować dalsze kroki.

Kiedy kibice mogą spodziewać się pierwszych decyzji personalnych?

- Ja chciałbym, aby stało się to jak najszybciej.