Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

Trenerzy Anwilu w Las Vegas. Przemysław Frasunkiewicz: Tam trzeba być

Czwartek, 07 Lipca 2022, 14:36, Michał Fałkowski

KK Włocławek wysyła do Las Vegas trenerów Przemysława Frasunkiewicza oraz Piotra Blechacza. Szkoleniowcy przyjrzą się setkom zawodników podczas Ligi Letniej NBA i okolicznych campów agencyjnych.

To będzie kilka bardzo pracowitych dni dla trenerów Przemysława Frasunkiewicza i Piotra Blechacza. Szkoleniowcy Anwilu Włocławek w piątek z samego rana wsiądą w samolot do Las Vegas. Choć miasto kojarzy się jednoznacznie, to celem duetu trenerskiego będzie rzecz jasna koszykówka. Oto bowiem w tym mieście w stanie Nevada zebrała się cała śmietanka koszykarskiego świata. Liga Letnia NBA oraz dziesiątki campów organizowanych przez agentów i agencje sportowe - oto cel podróży trenerów Anwilu Włocławek. Zapraszamy na krótką rozmowę z headcoachem.

MICHAŁ FAŁKOWSKI: Gdzie będziecie? Na NBA Summer League czy na campach organizowanych przez agentów?

PRZEMYSŁAW FRASUNKIEWICZ: I tu, i tu. Nie zamierzamy się ograniczać. Jedziemy z trenerem Piotrem Blechaczem maksymalnie wykorzystać ten czas na miejscu i mamy konkretne założenia.

Jakie to założenia?

- Wykonaliśmy odpowiednią pracę wcześniej. Wyselekcjonowaliśmy grupę 14-15 graczy, którzy będą rywalizować w NBA Summer League oraz dużo większą grupę zawodników, którym będziemy chcieli się przyjrzeć podczas campów. 

Lecicie w piątek, zostajecie kilka dni. Jak spędzicie ten czas?

- Lecimy w piątek, będziemy na miejscu około sześciu dni. Najpierw pojawimy się na drugiej części NBA Summer League. Obecność na początku nie miała by dla nas większego sensu, gdyż występować będą głównie gracze, którzy zostali wybrani z wysokimi numerami w drafcie i kluby NBA oceniają ich przydatność, a na oku mają ich także giganci z Europy. W drugiej części Ligi Letniej natomiast pojawiają się coraz częściej gracze, którzy chcą się tylko pokazać, ale wiadomo, że trafią do Europy. Zobaczymy, jak to wyjdzie. Następnie zjawimy się na kilku campach agencyjnych, gdzie zestaw ludzki będzie i olbrzymi liczebnie, i bardzo szeroki, jeśli chodzi o umiejętności.

Trzeba powiedzieć, że to nie jest jeden konkretny camp, a wiele. Może parę słów wyjaśnienia jak wygląda praca w tego typu warunkach?

- To nie jest jeden camp, czy jedna hala. Campy, obozy, mecze, treningi - tego jest tak dużo w jednym miejscu, że trzeba mniej więcej wiedzieć po co czy po kogo tam się pojechało. Oczywiście, jest jedna, konkretna Liga Letnia NBA, która odbywa się na kampusie Uniwersytetu Las Vegas, w której, żeby wejść w pobliże parkietu, czeka się w kolejce już wewnątrz areny z dobrych 15 minut, tłocząc w tłumie agentów, menedżerów, skautów i pracowników klubów NBA oraz z całego świata, a także kibiców.

Jednocześnie niejako wokół NBA Summer League, z blasku NBA korzysta wielu agentów i agencji, wynajmując hale, obiekty i gromadząc graczy, którym następnie daje się szansę na zaprezentowanie swoich umiejętności w meczach i turniejach. To po prostu wielki moloch setek zawodników i ich agentów, menedżerów oraz kilkuset trenerów czy skautów, którzy chcą tutaj być, chcą złapać przysłowiową perełkę oraz budować relacje. Słowem: w Las Vegas trzeba być. To naprawdę obszerny rynek i wiele można z niego wyciągnąć. Ale gwarancji nie ma żadnej. 

Dla takiego klubu jak Anwil Włocławek dużo większa szansa na wyłowienie ciekawego gracza jest na campach, aniżeli na Lidze Letniej NBA?

- Nie ma reguły. W Lidze Letniej NBA można znaleźć graczy, którzy będą gwiazdami w naszej lidze, a w campach wokół - naprawdę wartościowych zawodników nieco niższej rangi. Jednakże, podczas campów agencyjnych także można spotkać bardzo dobrych graczy, także takich z przeszłością w NBA. Wszystko jest bardzo zmienne, czasem trzeba też trochę szczęścia.

Przykład Roberta Upshawa to dobry przykład?

- Pamiętam jak z Piotrem Blechaczem poszliśmy na konkretny mecz, aby przyjrzeć się dwóm centrom. To był camp agenta Alvina Snowa, byłego zawodnika Kotwicy Kołobrzeg, może kibice skojarzą. W każdym razie chcieliśmy obejrzeć dwóch wielkich, typowych środkowych, ale w większej mierze koncentrowaliśmy się na tym drugim. Podczas rozmowy z agentami, usłyszeliśmy jednak, że ten center to myśli o tym, żeby bardziej zostać informatykiem, więc siłą rzeczy my takich niezdecydowanych nie chcemy. Wtedy zaczęliśmy przypatrywać się temu drugiemu graczowi i po jakimś czasie powiedziałem do Piotrka: „Wiesz co, on wygląda jak Robert Upshaw, ten co grał w Lakersach”. Piotrek szybko wszedł w bazę danych, bo przecież nie sposób jest ogarnąć kilkaset nazwisk, które kręcą się w Las Vegas, i nagle mówi: „Bo to on!”.

Szybko dobiliście targu? 

- Powiedzmy, że decyzja zapadła szybko. Bardzo dużo osób nam odradzało, wszyscy wskazywali na problemy, jakie Robert sprawiał poza boiskiem w różnych klubach, ale cena była kusząca. Zwłaszcza w stosunku do ogromnych umiejętności Roberta. Uznaliśmy, że skoro i tak nie będziemy w stanie zapłacić wielkich pieniędzy, aby nabyć centra gwarantującego odpowiedni poziom w EuroCup, to podejmiemy ryzyko. Czasem tak trzeba. 

Takich nazwisk było tam jednak więcej.

- Tak. Na szybko z pamięci - pamiętam, jak spotkałem się z agentem Chase’a Simona, byliśmy bardzo blisko dealu, ale ostatecznie uznałem, że potrzebuję gracza, który mocniej gra na piłce do tamtej roli w zespole z Gdyni. 

Na Lidze Letniej NBA zobaczyłem też w akcji Phila Greene’a IV. Grał w barwach Dallas Mavericks, a w drużynie przeciwnej był Dee Bost. Był, bo nie grał dużo, a Greene IV grał sporo w drugiej połowie ligi. I gdybym nie był w Las Vegas wtedy, pewnie nie podpisalibyśmy kontraktu. A tak - miałem okazję spotkać się z nim po meczu, w hotelu, na spokojnej rozmowie i krótko mówiąc, wyjaśniając różnice, że Polska to nie Rosja, namówiłem go do gry w Gdyni. 

Bena Emelogu nie sprowadziłem po zobaczeniu go w akcji w Las Vegas, ale na tyle mocno wszedłem w relację z jego agentem, że udało się zbić cenę kontraktu o 40 procent i to był naprawdę świetny strzał. Stosunek jakości do ceny.

Cena zawodnika - na tym też można dużo ugrać?

- Zawsze chodzi o kontakt, o relację, o to, że ubiliśmy już wcześniej jakiś deal, zawodnik się sprawdził i był zadowolony, tak jak i klub. Wiadomo jak to jest. Jak chcemy sprzedać samochód, to na OLX wystawimy go z górką. Ale jak brat chce kupić, to coś tam zdejmiemy. Na ligach letnich, na campach, wszystko jest płynne. Jeden mecz potrafi zdefiniować cenę w górę lub w dół. A ty czekasz na okazję i albo bierzesz, albo nie. 

Oglądanie zawodników to jedno, ale budowanie relacji - drugie.

- W Las Vegas po prostu trzeba być. Gdy jesteśmy na etapie budowania drużyny, wszyscy agenci, z którymi rozmawiam, pytają: „A będziesz w Vegas? Usiądziemy, napijemy się kawy, pogadamy”. Budowanie relacji jest bardzo ważne. Chodzi o zaufanie. Jeśli ja przez telefon czy Skype rok temu nie okłamywałem agenta B.J. Bassa na temat roli Luke’a Petraska w Anwilu Włocławek, a co więcej - wszystkie obietnice znalazły pokrycie w sezonie, to i było nam łatwiej przedłużyć kontrakt naszego gracza tego lata, i jednocześnie jest to podstawa do dalszych rozmów, właśnie w Las Vegas, na temat innych zawodników. 

Aczkolwiek trzeba pamiętać o jednym. Nie ma żadnej gwarancji, że wrócimy z Piotrkiem z Las Vegas i będziesz mógł triumfalnie budować komunikację wokół transferu tego czy tamtego gracza. Ale to, że wrócimy z nowymi kontaktami, które mogą przydać się w przyszłości - to pewne. 

To, że dziś nie ma kontraktu, nie znaczy, że nie będzie go w przyszłości. 

- Wszystko jest płynne. Jedna kontuzja wystarczy, aby trzeba było zmieniać plany o 180 stopni. I co wtedy? I wtedy bardzo ważne są kontakty, które się wypracowało. Zaufanie, które się zdobyło. 

Gwarancji nie ma, ale trzeba wykorzystywać takie okazje. 

- Jeśli tylko jest taka możliwość techniczna, finansowa - to tak. Gwarancji nie ma, ale trzeba budować relacje i wykorzystywać okazje, jeśli się nadarzą.