- Chcemy grać jeszcze szybciej, jeszcze mocniej fizycznie, jeszcze skuteczniej w obronie i ataku - mówi Igor Milicić, trener Anwilu Włocławek o nadchodzącym sezonie 2018/2019.
Michał Fałkowski: Niedawno minął miesiąc od zdobycia przez Anwil Włocławek mistrzostwa Polski. Domyślam się jednak, że bardziej zajmują pana sprawy związane z sezonem 2018/2019, niż wspomnienia.
Igor Milicić: To oczywiste, że patrzę wprzód i było tak już kilka dni od zakończenia sezonu. Celebracja trwała kilka dni, najpierw we Włocławku, potem w Chorwacji, ale trzeba było zabrać się „za robotę”. Świętowanie w sporcie jest bardzo ważne, bo osiąganie sukcesów jest – nie ma dwóch zdań – bardzo trudne. W każdej lidze gra kilkanaście zespołów i tylko jeden może być w pełni, tak naprawdę w pełni, zadowolony po kilku miesiącach pracy. My mogliśmy być po 4 czerwca. Co nie zmienia faktu, że już kilka dni później zastanawiałem na kształtem zespołu przed kolejnym sezonem.
Bardzo wymagającym, trzeba dodać, sezonem.
- Ja już jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś ode mnie, od mojego sztabu i moich zawodników, coś wymaga. Oczekiwania są czymś naturalnym, wziąłem tego byka za rogi w 2015 roku, rok temu, zamierzam się z nim zmierzyć także w nadchodzącym sezonie.
Nie dość, że każdy będzie chciał udowodnić, że może pokonać mistrza, to jeszcze dojdzie kolejne wyzwanie – gra w Europie. Hierarchizuje pan jakoś te zmagania?
- Celem postawionym przez klub jest wywalczenie medalu w Energa Basket Lidze, ale – ja to już kiedyś powiedziałem – moje marzenia i ambicje sięgają wyżej. Przyznam, w ostatnich latach miałem też takie małe pragnienie aby jako trener wprowadzić Anwil do Europy. Takie samo pragnienie miał też Arkadiusz Lewandowski, który chciał by za jego „prezesowania” klub wrócił na mapę europejskiej koszykówki. To nam się udało zrobić i dziś, zaledwie dwa dni przed losowaniem grupy w Basketball Champions League, mogę powiedzieć, że czuję się jak dziecko przed gwiazdką (śmiech).
Jakieś typy, przewidywania? Jest jakiś zespół, przeciwko któremu chciałby pan zagrać? Nie jest tajemnicą, że – poza polską ekstraklasą – ogląda pan także rozgrywki lig: niemieckiej, VTB czy tureckiej. No i Euroligi, ale to inna półka.
- Rzeczywiście, jest kilka klubów, których grę obserwowałem ze szczególną uwagą w poprzednim sezonie. Z ligi hiszpańskiej przypatrywałem się Iberostarowi Teneryfa, w Eurolidze patrzyłem na Brose Bamberg, a z tureckiej ekstraklasy wybierałem Banvit Bandirmę oraz Besiktas Stambuł. I cóż, nie ma co ukrywać, że chciałbym, abyśmy mieli możliwość pokonać tak mocne, tak topowe kluby.
Aby grać na równym poziomie na obu frontach, trzeba szerokiej i wyrównanej ławki. Tymczasem obecnie w składzie zespołu jest trzech graczy: Josip Sobin, Jarosław Zyskowski oraz młody Rafał Komenda…
- Josip Sobin to dla mnie cichy MVP sezonu i bezsprzecznie najlepszy środkowy ligi. W play-off wzbił się na wyżyny umiejętności i zdominował grę w polu trzech sekund. Nie tylko w ofensywie, ale i defensywie. Wykonał po prostu kawał niesamowicie dobrej i ważnej roboty. Zresztą, tak jak Zyziu, który na naszych oczach przeistoczył się z gracza o małej reputacji w zawodnika, który może brać na siebie ciężar w trudnych momentach. Dawał nam trójki, dawał nam zbiórki, trafiał te swoje trudne rzuty, które dla niego jednak są normą. Ci gracze mieli ważne umowy w przypadku zgłoszenia się przez klub do rozgrywek europejskich i cieszę się, że mamy ich w składzie. Co do Rafała – mam nadzieję, że będzie robił postępy, żeby pomóc drużynie w większym stopniu.
Ilu zawodników będzie liczyła pierwsza drużyna? Zeszłoroczny przykład Rosy Radom pokazuje, że w dziewiątkę nie da się rywalizować i w Polsce, i w pucharach.
- Zobaczymy jak potoczą się nasze negocjacje. Mamy swoje założenia, które zakładają szeroką ławkę, bo w okresie od października do lutego zagramy 14 dodatkowych spotkań w Europie. Myślę jednak, że będziemy dobrze przygotowani.
Sprawdziłem – rok temu o tej porze w składzie było pięciu koszykarzy: Paweł Leończyk, Michał Nowakowski, Myles McKay oraz wspomniani Zyskowski i Komenda. Kibice mają powody do niepokoju?
- Absolutnie nie. Wszystko toczy się swoim torem. Ja wiem, że można myśleć o tym, że skoro Anwil Włocławek jest mistrzem to zawodnicy walą drzwiami i oknami, ale to nie jest tak do końca. Oczywiście, otrzymujemy sygnały od agentów, że taki czy inny zawodnik gotowy jest zagrać we Włocławku za określoną kwotę, ale trzeba jednak wziąć pod uwagę, że mamy lipiec, do początku sezonu jeszcze daleko, więc ceny są dość wygórowane. Jako klub musimy być cierpliwi i także nasi kibice muszą uzbroić się w cierpliwość. Ale wierzę, że ta cierpliwość będzie wkrótce nagrodzona.
Najpierw Polacy? Hasło popularne każdego lata także i w tym roku określa działania klubu?
- Wszyscy wiemy w jakich okolicznościach kluby budują swoje składy i nie ma co nad tym się rozwodzić. To, na co nie masz wpływu, nie jest przeszkodą. Trzeba się do tego dostosować. Oczywiste więc, że koncentrujemy się na pozyskaniu wartościowych polskich koszykarzy, aczkolwiek – zerkamy także na rynek europejski czy amerykański. Mamy kilka schematów pracy, bo każdy kolejny zawodnik pociąga za sobą konkretne, dalsze ruchy. Gdy dwa lata temu ściągałem do Włocławka Josipa Sobina to wiedziałem, że będzie w stanie łapać wszystkie, te nieco wyższe, ale też nieco niższe podania od Kamila Łączyńskiego. I takich przykładów jest wiele, to tylko szczegół.
Skoro już pan zaczął o Kamilu Łączyńskim…
- Kamil gra we Włocławku od trzech lat i naszym życzeniem zawsze było, aby grał tutaj nadal. W moim przekonaniu – i mówiłem o tym głośno po zdobyciu mistrzostwa Polski – Kamil jest najlepszym polskim rozgrywającym. Udowodnił to nie tylko w finale play-off, kiedy został MVP, ale w przekroju całego sezonu. Nasza współpraca była owocna i… nadal taka może być.
Namówię pana na komentarz odnośnie trzech zawodników, którzy na pewno nie zagrają we Włocławku w przyszłym sezonie? Z Michała Nowakowskiego zrezygnował klub, Paweł Leończyk i Jakub Wojciechowski wybrali inne opcje.
- Właściwie wszystko zostało powiedziane już w pytaniu. Michał Nowakowski bardzo nam pomógł w poprzednim sezonie, miał swój wkład w zdobycie mistrzostwa kraju, grał bardzo dobrze w drugiej części sezonu, odegrał znaczącą rolę w starciu półfinałowym, ale… zespół po prostu musi ewoluować. Nigdy nie jest tak, że cała drużyna, która najpierw osiąga sukces, gra w takim samym kształcie w nowym sezonie. Michał jest bardzo dobrym zawodnikiem, ale my po prostu będziemy szukać innych rozwiązań.
A co z Pawłem i Jakubem? Decyzja Leona z pewnością była dość… zaskakująca?
- Była, ale w koszykówce, w sporcie, nie ma sentymentów. Ja o tym wiem, Paweł o tym wie, Kuba także. I myślę, że kibice także to rozumieją. My życzymy im powodzenia w nowych klubach, mamy do nich szacunek za to, co zrobili we Włocławku i to chyba tyle, co można powiedzieć. Na pewno postaramy się zatrudnić takich koszykarzy, którzy będą co najmniej tak skutecznymi elementami układanki, jak wspomniana dwójka.
W jednym z wywiadów po zdobyciu mistrzostwa powiedział pan, że liczy, iż w Anwilu na kolejne rozgrywki zostanie od sześciu do ośmiu koszykarzy. Czy coś się zmieniło?
- Wszystko jest możliwe. Nie zamykamy sobie żadnych drzwi.
Kibice najczęściej mówią o dwóch graczach: Ivanie Almeidzie i Jaylinie Airingtonie.
- Chyba nie ma wywiadu o tej porze roku, w którym nie powiedziałbym: budżet nie jest z gumy (śmiech). Jednocześnie powiem tak: nasz scouting działa naprawdę dobrze, a duet Ivan-Jay to najlepsze potwierdzenie skuteczności jego działania. Mówię o ich umiejętnościach i potencjale w kontekście ich ceny. Obaj byli jednymi z tańszych zawodników w zespole…
…o pensji Airingtona powiedział pan w szatni po zdobyciu złota…
- … to prawda, ale właśnie Jay jest najlepszym przykładem. Dzisiaj już ta cena jest nieaktualna. Dzisiaj zarówno Ivan, jak i Jay cenią się wyżej i to… jest absolutnie normalna sytuacja. Nie ma w tym nic niezwykłego, przerabialiśmy to w poprzednich latach. W ich CV jest mistrzostwo, w przypadku Ivana nagroda MVP sezonu zasadniczego, znakomite średnie – to wszystko wywołuje konkretny efekt. Czy jednak oznacza to, że z nich zrezygnowaliśmy? Oczywiście, że nie. Obaj są świetnymi zawodnikami, obaj mogą grać na poziomie europejskim i z oboma jesteśmy w kontakcie. Jak to wszystko jednak się ułoży – przyszłość pokaże. Na ten temat nie mogę nic zdradzić.
David Jelinek, Champ Oguchi, Danilo Andjusić, Josip Sobin, Nemanja Jaramaz, Ivan Almeida, Quinton Hosley – koszykarzy z nazwiskami znanymi w Europie nie brakowało we Włocławku odkąd jest pan trenerem. Kibice mogą być zatem spokojni?
- Najpierw słowo wyjaśnienia. Z tego grona rzeczywiście wszyscy mieli już pewną markę, ale nie Ivan. My ściągnęliśmy go po trzech latach gry w drugiej lidze francuskiej i półrocznym pobycie w tamtejszej ekstraklasie, w której zresztą nie grał na miarę swoich możliwości przez wcześniejszą kontuzję. Proszę o tym pamiętać. To, że Ivan zagrał tak świetny sezon to w dużej mierze zasługa zespołu, w którym grał. Zespołu, w którym mógł rozwinąć skrzydła. I mam tutaj na myśli pracę naszą, sztabu trenerskiego, jak i wszystkich zawodników, którzy zaakceptowali taką sytuację. A co do pytania: nazwiska nie grają. Grają zawodnicy o określonych umiejętnościach dobrze wkomponowani w system, jaki funkcjonuje w danej drużynie. To daje sukces, a nie nazwiska.
W zeszłym roku powiedział pan „czas na Anwil Włocławek 2.0”. Czy zatem czas na „Anwil 3.0”?
- Z uwagi na europejskie puchary to naturalna kolej rzeczy. Chcemy grać jeszcze szybciej, jeszcze mocniej fizycznie, jeszcze skuteczniej w obronie i ataku. Ale określenia i epitety zostawiam kibicom czy dziennikarzom.