Oficjalna strona Klubu Koszykówki Włocławek

Zmień język:

Play-off z trzeciego miejsca - jak było kiedyś?

Środa, 27 Kwietnia 2016, 8:24, Michał Fałkowski

Czas na play-off! Włocławianie do tej rywalizacji przystąpią z wysokiego, trzeciego miejsca co oznacza, że w ćwierćfinale z ekipą ze Szczecina to Rottweilery będą miały przewagę własnego parkietu. W 24-letniej historii występów zespołu ze stolicy Kujaw w ekstraklasie włocławska drużyna już po raz siódmy przystępuje do play-off z trzeciego miejsca. Czy ta lokata była szczęśliwa?

Czas na play-off! Włocławianie do tej rywalizacji przystąpią z wysokiego, trzeciego miejsca co oznacza, że w ćwierćfinale z ekipą ze Szczecina to Rottweilery będą miały przewagę własnego parkietu. W 24-letniej historii występów zespołu ze stolicy Kujaw w ekstraklasie włocławska drużyna już po raz siódmy przystępuje do play-off z trzeciego miejsca. Czy ta lokata była szczęśliwa?

Po raz pierwszy włocławianie zakończyli sezon zasadniczy na trzecim miejscu w rozgrywkach 1994-1995. Wówczas była to spora niespodzianka. Dwukrotni wicemistrzowie kraju uważani byli bowiem za faworytów rozgrywek i liczono, że zespół ponownie powalczy o mistrzostwo ze Śląskiem. Los spłatał jednak figla i z wrocławianami przyszło drużynie rywalizować już w ćwierćfinale. Podopieczni Wojciecha Krajewskiego podtrzymali jednak zwycięską passę z ekipą z Dolnego Śląska z sezonu zasadniczego i po gładkim 3:0 awansowali do półfinału. Na kolejnym etapie skuteczniejszy był jednak zespół z Pruszkowa, a drużynie z Kujaw pozostała rywalizacja o brązowe krążki. Zresztą dość łatwo wygrana (3:0) ze Śnieżką ASPRO Świebodzice. Tak więc, jak mawiali złośliwi, sprawiedliwości stało się zadość. Trzecia ekipa przed play-off zajęła także trzecie miejsce na zakończenie rozgrywek.

Po raz drugi trzecie miejsce przed najważniejszą częścią sezonu włocławianie zajęli w rozgrywkach 1999-2000. Także chyba dość niespodziewanie, gdyż rok wcześniej drużyna Eugeniusza Kijewskiego zameldowała się w finale i każdy we Włocławku liczył, że w kolejnych rozgrywkach uda się zająć najwyższe miejsce. Nie dość jednak, że włocławian w tabeli wyprzedzili wrocławianie, to jeszcze zawodnicy Hoopu Pekaes Pruszków. Tym samym pierwszym rywalem w play-off była Pogoń Ruda Śląska, z którą walka trwała krótko: po trzech meczach Anwil znalazł się w pierwszej czwórce. W półfinale los znowu zetknął włocławian z pruszkowianami, ale tym razem sprawy ułożyły się inaczej. Po meczach w Pruszkowie był remis 1:1, a w hali Ośrodka Sportu i Rekreacji gospodarze przeważali niemal od samego początku. Obydwa mecze zdecydowanie wygrali (90:79 i 84:61) i zameldowali się w finale. Tam przegrali co prawda w kolejnej „Świętej Wojnie” ze Śląskiem, ale i tak było się z czego cieszyć. Po raz drugi z rzędu włocławianie zdobyli srebrne krążki.

Po sezonie zasadniczym 2001-2002 Anwil finiszował na czwartej pozycji, ale w „szóstkach” przesunął się o jedną lokatę wyżej i w play-off znów wpadł na ekipę z Pruszkowa. Tym razem jednak nie w półfinale, ale już w ćwierćfinale obie drużyny zmierzyły się ze sobą. I ponownie lepsi okazali się koszykarze ze stolicy Kujaw (3:1). W walce o finał, zespół ze stolicy Kujaw spotkał się zatem z sopockim Prokomem Treflem i w jednej z najbardziej dramatycznych serii XXI wieku przegrał 2:3, choć przy prowadzeniu 2:1, wygrywał również w trzeciej kwarcie czwartego spotkania różnicą kilkunastu punktów. Finisz należał jednak do rywali, którzy najpierw, dzięki wygranej po dogrywce, wyrównali stan rywalizacji, a potem postawili „kropkę nad i” u siebie. Podopiecznym Aleksandara Petrovicia całkowicie „opadły skrzydła” i stąd też przegrana w meczach o brąz ze Stalą Ostrów Wielkopolski.

Niemal identyczna sytuacja przydarzyła się włocławianom dwa sezony później. Po zajęciu trzeciej lokaty po regular season, Anwil potykał się w ćwierćfinale z zespołem z Krakowa i gładko wygrał 3:0. W półfinale na drużynę Andreja Urlepa czekał jednak Prokom Trefl Sopot i po trzech meczach rywalizacji ponownie było 2:1 dla włocławian. Do pełni szczęścia brakowało zaledwie jednej wiktorii. Niestety, mecz numer cztery zakończył się wygraną sopocian w dość specyficznych okolicznościach: goście skrzętnie wykorzystali pozwolenie na twardą, czasem brutalną grę, co skończyło się groźną kontuzją Tomasa Nagysa. W efekcie do Sopotu na piąte spotkanie Anwil jechał bez Litiwina a także bez kontuzjowanego również Gatisa Jahovicsa oraz zawieszonego za uderzenie trenera Kijewskiego Donatasa Zavackasa. Zgodnie z przewidywaniami, sopocianie zameldowali się w finale, a Anwilowi pozostawała walka o trzecie miejsce. Niestety, pomimo prowadzenia 1:0 po zwycięstwie 108:84, włocławianie przegrali dwa kolejne spotkania i w Hali Mistrzów brązowe medali odebrali gracze Polonii Warszawa.

W sezonie 2007-2008 graczy Alesa Pipana wyprzedził tylko PGE Turów Zgorzelec oraz Prokom Trefl Sopot, więc w ćwierćfinale włocławianie mierzyli się z szóstym Polpakiem Świecie. I uważani byli niemal za stuprocentowych faworytów do awansu. Pierwszy mecz w Hali Mistrzów Anwil wygrał jednak tylko 75:74, co mogło sugerować, że rywalizacja z ekipą ze Świecia nie będzie łatwa. Nazajutrz koszykarze ze stolicy Kujaw pokonali rywali aż 74:56, udowadniając, że wciąż trzymają rękę na pulsie. W Świeciu gospodarze wyrównali jednak stan rywalizacji po dwóch bardzo wyrównanych (78:72, 75:73) spotkaniach, a w Hali Mistrzów sprawili niespodziankę, wygrywając 82:66. Tym samym, włocławianie po raz pierwszy od dziewięciu sezonów nie znaleźli się w czołowej czwórce ligi.

Po raz ostatni, oczywiście poza obecnymi rozgrywkami, Rottweilery przystępowały do play-off z trzeciego miejsca w rozgrywkach 2011-2012. Po raz drugi rzutem na taśmę, gdyż o przesunięciu na tę pozycję zadecydowały mecze w tzw. fazie „szóstek”. Anwil wyprzedził wówczas m.in. PGE Turów Zgorzelec i to właśnie z ekipą znad granicy miał spotkać się w ćwierćfinale. Niestety, u siebie włocławianom tylko raz udało się obronić przewagę parkietu. W pierwszym meczu Anwil pokonał PGE Turów 76:72, ale w drugim przegrał 63:85. Do Zgorzelca ekipa ze stolicy Kujaw jechała więc z nożem na gardle, ale przegrała trzecie starcie i pojedynek numer cztery był meczem ostatniej szansy. W nim Rottweilery pokazały zupełnie inną grę, jednak strata z pierwszej części spotkania (Turów prowadził wówczas 52:39), była zbyt duża. Drugą połowę meczu goście wygrali 53:44 ale ostatecznie (96:92) i tak z awansu do półfinału cieszyli się gospodarze.

Jakie wnioski można wyciągnąć z tych historycznych już spotkań. Raczej żadne. W koszykówce nie da się przewidzieć, która z drużyn wywalczy awans. Ten tekst to po prostu przypomnienie historii, która czasem w sposób bardzo pozytywny, ale czasem bolesny, przez lata dostarczała wielkich emocji kibicom we Włocławku. Już za trzy dni rozpoczną się zmagania Rottweilerów z King Wilkami Morskimi Szczecin, mając przewagę w postaci parkietu. Zasada numer 1 w play-off: bronić własnej areny. Na szczęście w tym sezonie w Hali Mistrzów nikt jeszcze nie wygrał i jeśli to się nie zmieni, o awans do półfinału możemy być spokojni.